Byłem już po
robocie i miałem iść na dziwki, gdy posłyszałem zew. Dźwięk
dochodził z księgarni - rozniosłem drzwi na kopach i w środku
zobaczyłem wilka. On paczał na mnie, a ja paczałem na niego,
leżał na półce 'wszystek za 10 zeta'. Wiedziałem, co musi zostać
zrobione.
Pobiegłem szybko do
domu, zgniotłem skarbonkę w mojej mocarnej dłoni, policzyłem
grosiki, mama mi dołożyła jeszcze złotówkę i co tchu pognałem
z powrotem do księgarni.
W ten właśnie
sposób pierwsza z wielu książek Hessego znalazła się w moich
rękach. Zaryzykowałem z tym zakupem, ale się nie zawiodłem.
Okazało się, że Herman i ja nadajemy na tych samych falach,
przypasował mi on jak żaden inny facet przed nim i po nim. Ej, nic
między nami nie było! Zresztą, przysłowie mówi, że raz w dupę
to jeszcze nie pedał.
Egzystencjalizm,
samopoznanie, poszukiwanie sensu, filozofie wschodu - w tych branżach
robił nasz niemiaszek. Byłem kiedyś małą dziewczynką i
strasznie mnie rajcowały takie tematy, a teraz jestem dorosłym
facetem i nadal mnie to kręci. Nie wszyscy jednak podzielają mój
zachwyt nad Hermankiem.
Ogólnie rzecz
biorąc są na świecie dwa rodzaje ludzi: ci, co chodzą grupami i
ci, co chodzą samopas. Hesse to pisarz tylko dla tych drugich, do
pozostałych nie trafi zupełnie. Nie chcę powiedzieć, że
indywidualiści są w jakiś sposób lepsi od jednostek bardziej
uspołecznionych, po prostu im twórczość Chessego bardziej
przypadnie do gustu. Niemniej jednak każdy bywa czasami outsiderem;
kiedy czas będzie odpowiedni spróbujcie się z jego książkami,
może coś Wam dadzą.
Jeżeli chodzi o
piśmiennictwo, to Herman the German, jak na naprawdę wybitnego
autora przystało, raczej zawsze trzymał poziom; pomimo tego Wilk
niestety nie ustrzegł się wad.
Największą z nich
jest to, że początek jest raczej nudnawy i mało wytrwali
czytelnicy, zwani potocznie cipami, mogą nie wytrzymać. Właściwie
to nie początek jest nudny, a zapoczątek - na wstępie jest ładnie
zawiązana tajemnica i dopiero po chwili wkracza nuda na całego.
Drugą wadą jest
popularność. Wilka, podobnie jak lsd, przywłaszczyli sobie hipisi
i inne brudasy i dlatego dużo osób po niego nie sięga. Wiecie jak
to jest - jak coś jest zbyt popularne to śmierdzi pałlem koelią i
'zmierzchem', a po co sobie ręce brudzić.
Wilk jest bez
wątpienia najgłośniejszą książką Hessego, jednak nie jest jego
najlepszą książką. Nie chodzi o to, że jego najlepsze książki
mają coś, czego wilkowi brak, po prostu nie dzielą one z nim wad.
Z resztą w ogóle ich nie mają. Ja lubię prawie całą twórczości
HeHe ale zachciało mi się recenzować właśnie der Steppenwolfa.
Nie dziwcie mi się; jeżeli w książce, jej fabule czy bohaterach,
widzimy jakiś odbłysk nas samych i naszego życia to od razu
bardziej ona podoba się nam, niż tym, dla których to tylko
książka. To jest właśnie obiektywizm, maleńka!
No to co, może by tak
parę sów o fabule? Harry Heller, czyli sam Hesse pod przykrywką,
jest protagonistą. Jest z niego kawał mizantropa niezdolnego do
życia pośród ludzi i dlatego właśnie siebie wilkiem stepów
nazywa (nie wiem, skąd się wzięło przekonanie, że wilki żyją
samotnie, to przecie stadne zwierzątka, Sapkowski też na to zwrócił
uwagę w 'Wiedźminie'). Na początku, przez swoją apatyczność,
nie wzbudza on w czytelniku sympatii, ale dajcie mu trochę czasu, to
całkiem spoko koleś.
Harry to człowiek,
który zrobił już wszystko, co miał w życiu zrobić, i trwa
obojętnie nie czekając na nic. Trochę mi przypomina Tarrou z
'Dżumy', ale nie potrafię powiedzieć dlaczego.
Drugą, bardzo
ważną bohaterką jest Herminia (Widzicie? Harry i Herminia,
zupełnie jak w 'Więźniu Azkabanu'). Ona weźmie na siebie trud
przywracania Harry'ego do żywych, co w zasadzie stanowi główny wątek
utworu. Wilk Stepowy nie jest bowiem, jak wielu sądzi, książką o alienacji i depresji, ale o tym, że z tego stanu można wyjść.
Hermina to strasznie
ciekawa postać, a przy tym niezła dupa, lubi też trójkąciki. Tak
na dobrą sprawę nie jest nawet jasne, czy ona 'istnieje' w tej
książce, czy to tylko urojenie Harry'ego.
Relacja tych dwojga
została już na początku określona przez Hermionę:
'Nie
jestem w tobie zakochana, Harry, ani ty we mnie. Ale potrzebuję
ciebie, tak jak ty
mnie
potrzebujesz. Potrzebujesz mnie teraz, w tej chwili, bo jesteś
zrozpaczony i
trzeba
ci pchnięcia, które wtrąciłoby cię do wody i przywróciło ci
życie. Potrzebujesz
mnie,
żeby nauczyć się tańczyć, śmiać i żyć. Ja natomiast
potrzebuję ciebie, nie
dzisiaj,
później, do czegoś również niezmiernie ważnego i pięknego.'
To właśnie tak
mnie w stepenwolfie dotknęło. Niemalże deja-vu. Taka sama umowa
była bowiem zawarta pomiędzy mną a moją panią o wspaniałych
nogach. Ona pomogła mi się uporać z moimi demonami, ale ceną za
to było nasze rozstanie. Czytając 'Wilka Stepowego' miałem
wrażenie, że śledzę własne dzieje:
Byłem kiedyś
żonaty; poznaliśmy się gdy byliśmy jeszcze prawie młodzi. Wydaje
mi się, że ona była pierwowzorem siostry miłosierdzia z tej
świetnej piosenki Cohena. Ilekroć budziłem się przy niej to
powtarzałem po cichu zaklęcie Fausta: 'Trwaj, piękna chwilo'
(zadziałało równie skutecznie, co w przypadku fałsta)
Żadna inna osoba,
nawet Arnold Schwarzenegger nie miał na mnie takiego wpływu jak
ona.
Miałem Wam tego nie
mówić, ale przed spotkaniem z nią nie byłem jeszcze nieustraszoną
personifikacją testosteronu która zgina podkowy i żuje gwoździe.
Patrzę na siebie samego z tamtych odległych lat i nie mogę wprost
uwierzyć, jak diametralnie człowiek może się zmienić.
Mam nadzieję, że
nieznane jest Wam uczucie zupełnej porażki. Był taki czas, że
towarzyszyło mi ono nieustannie. Każdy może się załamać, nie
potrzeba do tego specjalnej przyczyny ani wielkich wydarzeń. Nawet
małe, błahe problemy codziennego dnia gotowe są niepostrzeżenie
się nawarstwić i stać się przeszkodą nie do przeskoczenia.
Zaniechanie to straszny grzech.
Przez długie lata
tkwiłem na dnie w tak obcej mi teraz apatii, zupełnie rozbity;
wydawało mi się, że ta wątła iskierka z którą wiązałem takie
nadzieje zgasła we mnie na dobre. Każdego dnia słyszałem, że
jestem głupcem i wszystko przegram.
Pielgrzymie nasz,
ach, co się z tobą stało!
I kiedy już na tym
dnie zacząłem się zadomawiać (sic!) pojawiła się ona.
Nieraz pytałem, co we mnie zmarnowanym widziała (Teraz to co innego, taki ze mnie
men, że zdarza mi się do własnego odbicia wzdychać). Zawsze tylko
uśmiechała się przekornie (to słowo dobrze do niej pasuje) i
mówiła, że lubi przystojnych mężczyzn, ale dla mnie robi
wyjątek.
Miała w sobie
wszystkie te cechy charakteru, które sam zawsze chciałem mieć.
Ależ ona mi imponowała; pewna siebie, silna, zdeterminowana. Nie
spotyka się takich dziewczyn na co dzień. Ja wówczas byłem
zupełnym jej przeciwieństwem, największą łajzą jaka miała
nieszczęście pełzać po świecie. Z czasem nauczyła mnie jak się
wysoko nosi głowę, pokazała, co to silna wola, pomogła mi się
pozbierać. Wiele ją to kosztowało.
Zmiany, choć
bardzo głębokie, dokonywały się we mnie powoli; trudno było
zauważyć moment przesilenia. Pamiętam, gdy wreszcie zdałem sobie
sprawę, że jestem już odmieniony:
Długi bieg uliczny
w Poznaniu, tym mieście straconych szans. I ten omdlewający upał,
i to zmęczenie. Wielu zawodników słabło i wycofywało się z
trasy. I ja, Wasz ukochany autor, ze łzami w oczach klęczałem
wycieńczony na parującym asfalcie, chciałem zrobić to, co robiłem
przez całe dotychczasowe życie - zrezygnować. Stało się jednak
coś zgoła innego - ja, niegdyś pokonany, powstałem raz
jeszcze.
Od tamtego dnia już
nigdy się nie zachwiałem.
Choć byliśmy ze
sobą bardzo blisko to rozstanie musiało wreszcie nadjeść, chyba
żadne z nas nie było tym zaskoczone. Odchodząc zabrała z sobą
wszystko, co do niej należało, a więc i moje serce. Niektóre rany
nie goją się za dobrze, ale mi to nie przeszkadza, uważam, że
blizny dodają charakteru. Do dziury w piersi włożyłem kamień
czarny jak noc.
To dlatego teraz
jestem rock hard, baby.
Hesse?
Ja
zapomniałem, to jego ta powieść 'Z ogniem i mieczem'. Mnie Mery
czytała ładniejsze kawałki z niego!
1.
Oczywiście,
że nie chcą pływać! Urodzili się przecież dla ziemi, nie dla
wody. I oczywiście nie chcą myśleć, gdyż stworzeni zostali do
życia, a nie do myślenia! Tak, a kto myśli i kto z myślenia czyni
sprawę najważniejszą, ten wprawdzie może w tej dziedzinie zajść
daleko, ale taki człowiek zamienił ziemię na wodę i musi kiedyś
utonąć.
2.
Miałeś
w sobie obraz życia, jakąś wiarę, jakieś żądanie, byłeś
gotów do czynów, do cierpień i ofiar... a potem spostrzegałeś
stopniowo, że świat nie żąda od ciebie ani czynów, ani ofiar,
ani podobnych rzeczy, że życie nie jest heroicznym poematem z
rolami bohaterów i tym podobnych postaci, lecz mieszczańską
najlepszą izbą, gdzie ludzi w pełni zadowala jedzenie, picie i
robótka na drutach, partia taroka i radio.
3.
Ja, wilk
stepowy, gnam bez końca
4.
- Lubisz
mnie - ciągnęła dalej - z powodu, o którym ci już mówiłam:
przełamałam
twoją samotność, przychwyciłam cię tuż przed wrotami piekła i
znów obudziłam. Ale chcę więcej od ciebie, o wiele więcej.
Czy akcja dzieje się w Ameryce Północnej/Kanadzie? Bo się zastanawiam dlaczego akurat stepowy wilk, a nie "zwykły", europejski. A może stepowe są bardziej samotnicze? Zresztą nie wiem, czy wilki są zawsze takie stadne, bo chyba zwłaszcza młode samce są wywalane ze stada, żeby nie robiły konkurencji samcowi alfa... ale może nie będę brnęła już w tę wilkologię ;) Zresztą to trochę taki tik nerwowy, bo jakieś cholerne deja vu wywołał we mnie Twój wpis. I nie wiem, czy do końca załapałam, czy Ty pisząc o tej onej masz na myśli żonę, czy inną oną, bo ta granica w Twoim tekście jest nader płynna. O ile w ogóle jest. I o ile ta Hermiona w ogóle istniała - może była tylko podkoloryzowanym wytworem Twojej wyobraźni - jak u Hessego? Zresztą co za różnica, jak widać swoją rolę wypełniła. Gratuluję zmian.
OdpowiedzUsuńNie uwiera Cię ten kamień, jak noc czarny?
Uwierałby mnie, ten kamień, gdybym go w bucie nosił :)
OdpowiedzUsuńWilk się dzieje gdzieś w jakiś niemlandach, ale dokładnie to chyba nie jest napisane, zresztą tam nic nie jest jednoznacznie określone. A stepowe wilki to są takie same prawie jak ojropejskie, tylko, że sobie żyją na Wielkim Stepie co się ciągnie od ukrainców aż do... no gdzieś daleko się ciągnie, stąd 'wielki' w nazwie :)
Jakie to deja vu miałaś podczas czytania? Chyba nie takie, że kiedyś równie dobrą recenzję widziałaś, co ;) ?
Te wilki z Wielkiego Stepu to chyba ten sam gatunek co europejski, choć Wikipedia jest wyjątkowo enigmatyczna w tej kwestii. Na spisie podgatunków wilków zobaczyłam karłowatego wilka japońskiego i już chciałam krzyczeć "mamo, mamo kup mi karłowatego wilczka!", ale się okazało, że to gatunek wymarły... no ja to mam szczęście ;)
UsuńAle samolub :p jak ktoś może mówić o braku szczęścia, to raczej japoński wilk ;)
OdpowiedzUsuńA jakie to, jakie to deja vu miałaś po czytaniu? (taki ciekawski!)
Ano faktycznie wilczkowi zabrakło szczęścia, bo nie dostał się w moje urocze łapki - wtedy byłby zachwycony i nie chciał wymierać! :)
UsuńOch, po prostu czasami sam wydajesz mi się jednym, wielkim deja vu, bo kogoś mi przypominasz i to jest naprawdę dziwne, ale naprawdę dziwne. No i sobie pomyślałam, że chyba teraz jest dobry moment, żebym poczytała sobie tego Hessego (...).
PS Gdyby nie Twoja podejrzana wręcz zdolność do rozśmieszania mnie, to byłbyś strasznie wkurwiający ;P
Pozwól, że Cię uspokoję z tym deżawó, nikogo Ci nie przypominam, bo po prostu nie ma na tym świecie drugiego takiego faceta jak ja. Wszyscy inni będą już tylko gorsi ;)
OdpowiedzUsuńJeżeli czujesz, że nadchodzi czas na hessego to się za niego bierz. Ale może wybierz 'petera camenzinda'. Camenzind też jest outsiderski (hesse bywa monotematyczny ;) ale jest to książka w zasadzie bez wad. Jak masz doła, to po jej lekturze zrobi Ci się taki mały uśmiech i lżej na sercu.
Aha. Rozumiem, że masz na tyłku pieczątkę z certyfikatem autentyczności i jakości? ;)
UsuńMój zapał do Hessego został trochę ostudzony przez prozaiczny fakt, że nie mam jego książki pod ręką i mam dziwne wrażenie, że nie jest to coś co łatwo dostać - ale jest na liście i kolejka go nie minie :)
A czy na wzorcu metra w Sevres jest jakiś certyfikat? Nie ma, to on sam nim jest i tak samo sprawy się mają z moim zgrabnym tyłeczkiem ;)
OdpowiedzUsuńA czy Ty wiesz, Amatorko, że są takie przybytki rozpusty jak biblioteki i w takim miejscach właśnie należy szukać chessego?
W bibliotece nie byłam od stu lat, a do tej większej najbliższej mam uraz jeszcze z czasów licealnych (niesympatyczne miejsce), i trochę nie po drodze i w sumie mogą nie mieć Hessego... - czyli marudzić mogę długo ;) Ale łamię się, i może przełamię tę kosmiczną niechęć. Za jakieś kolejne sto lat ;P
Usuń