Czarodzieju!
Skurwysynu! Ruchaj mnie! Ruchaj! Ruchaj!
-W.S Burroughs
Przed Wami w mordę
kopane pięć stron recenzjo-porównania i cała kopa zabawnych
cytatów na końcu. Pamiętacie jak wspominałem, że ten blog nie jest odpowiedni dla mięczaków? Dzisiejsze książki
na pewno się dla nich nie nadają. Nie tylko o mięczaków mi
chodzi, ale o tych wszystkich, którzy literaturę traktują jako
wzniosłą Sztukę a sami mają wykrochmalone kołnierze i poukładani
są od a do zet.
Ale w mojej duszy chaos! Ja mogę to czytać!
Ale w mojej duszy chaos! Ja mogę to czytać!
Recki te, choć
wspaniałe, ukazują się z nielichym opóźnieniem. Zostawcie jednak
widły i noże, bo to nie z mojej winy ono wynikło. Znaczy, może
trochę:
Ostatnio po meczyku mojego RKSu ukochanego razem chłopakami pojechaliśmy do miasta, ale tym razem nie na targ, a na densing.
Ostatnio po meczyku mojego RKSu ukochanego razem chłopakami pojechaliśmy do miasta, ale tym razem nie na targ, a na densing.
Wieczorek taneczny
trochę wymknął się nam spod kontroli i ani się człek nie
obejrzał, a już siedział na dołku z zarzutem rozboju i zbiorowego
gwałtu. Cała ta sytuacja wywołała moje najgłębsze oburzenie,
krzyknąłem więc do pilnującego nas policjanta:
-pierdolę twoją
matkę, psi synu!
Pech chciał, że
tym policjantem okazał się być mój syn, więc obelga nijak nie
mogła odnieść skutku.
Co gorsza, sędzia
(dobrodziejstwo sądów 24-godzinnych) nie zgodził się nas
wypuścić, chyba, że wpłacimy kaucję. Tłumaczyłem pajacowi, że
w domu mam akurat tyle butelek po piwie co nas siedzi, więc będzie
na tę kaucję, ale nie chciał mnie słuchać. Cholerny dupek. No
cóż, parę dni odsiedziałem; nie było źle, nawet zrobiłem sobie
nowy tatuaż na pośladku.
Myślicie może, że
tylko mnie tak niesprawiedliwie traktuje policja i sądy? Otóż nie,
podobne przygody to wręcz cecha rozpoznawcza obu naszych
dzisiejszych autorów - Czarliego 'Karola' Bukowskiego (Kobiety) i Williama
'eS' Burroughsa (Nagi Lunch).
Obie książki,
podobnie jak ich autorzy, uchodzą za dość obrazoburcze i mocno
kontrowersyjne. Choć jestem fanem Borroughsa to Bukowskiego nie
trawię i gardzę nim po prostu. Zwykle jak kogoś nie lubię, to
automatycznie odmawiam mu wszelkich pozytywnych cech (odwrotny efekt
halo), jednak w wypadku Karola to nie zachodzi. Niechętnie muszę
przyznać, że Bukowski potrafił pisać całkiem zgrabnie.
Borroughs, choć jakoś dużo lepiej nie pisał, to jednak w swoich
tekstach nigdzie się nie wymądrzał i nikogo nie sądził. No i
miał poczucie humoru, a to też ważne.
Nasi
pisarze-degeneraci bardzo późno odnieśli sukcesy wydawnicze. Czy
może inaczej, dość późno odnieśli skandale wydawnicze, bo
liczba sprzedanych egzemplarzy nie była sukcesem. Wydanie 'Nagiego
Lanczu' było możliwe dopiero po procesie przed amerykańskim sądem
i nie będzie chyba przesadą twierdzić, że wyrok utorował drogę
Bukowskiemu dwie dekady później.
'Kobiety' to
powieść na poły autobiograficzna. Bohaterem jest alter-ego
pisarza, Hank Chinasky, uznany pisarz i alkoholik. Fabuła jest dość
ograniczona: do autora zgłaszają się kolejno fanki w różnym
wieku i upodobaniach. Tak w zasadzie Bukowski-Chinaski opisuje tylko
kogo pieprzył i w co. Poza tym znajdziemy tak kilka 'głębszych'
jego przemyśleń i nic poza tym. Moja żona po przeczytaniu tej
książki stwierdziła, że nic jej tak nie rozczarowało od czasów
nocy poślubnej (to było dawno i ja się naprawdę poprawiłem od
tamtego czasu).
Wiecie, gdyby
książka była krótka, to może jeszcze by to jakoś przeszło, ale
jeżeli przez 200 stron mam czytać o kolejnych idiotkach, które
chcą się przespać ze śmierdzącym wódą dziadem, to dziękuję
bardzo. Choć od czasów pamiętnej orgii jaką wyprawiłem wspólnie
z Kongresem Kobiet trzymam się z dala od feministek ( a już na
pewno nie staję do nich plecami), to poszedłbym z nimi na manifę
przeciwko Czarliemu. W żadnej innej książce, nawet u de Sade
kobiety nie były przedstawione tak przedmiotowo.
Nie przeczę, jestem
wyjątkowo męski, szowinistyczny i muskularny, ale o dziwo ta
książka nie trafiła w mój gust. Nie potrafię dokładnie wyjaśnić
dlaczego; podejrzewam, że moja niechęć to po części wynik
jakiegoś atawistycznego instynktu, czy może raczej odruchu, że jak
ja nie mogę mieć jakiejś kobiety, to najlepiej, żeby nikt jej nie
miał, a już na pewno nie taki menel jak Chinaski.
O właśnie, sama
postać Chinaskiego jest przedstawiona w sposób odpychający.
Wielki, zwalisty tłuścioch który nie zaznał w życiu mycia, a
prano mu nie koszulę a mordę. Świetna partia, muszę go zapoznać
z siostrą.
Skoro mamy już z
głowy Zbokowskiego, to zajmijmy się tą drugą, lepszą pozycją.
Nagi Lancz, Nagi
Lancz, ależ do było dla mnie odkrycie. Dlaczego sięgnąłem po tę
akurat książkę?
Widzicie, mi nigdy
nie dano wyboru. Nie było to też dziełem przypadku. Gdy lata temu
byłem w bibliotece, to sam Pan Jezus zszedł powtórnie z Nieba,
wrzucił mi ją ukradkiem do plecaka i zablokował bramki alarmowe
przy wyjściu, przez co jedyny egzemplarz ze zbiorów mojego
uniwersytetu (tfu!) znajduje się u mnie w kiblu, a nie na półce
bibliotecznej.
Nigdy już jej kurwa
nie odzyskacie!
Jak wiecie moja
jedyną i bardzo drobną wadą jest to, że pozjadałem wszystkie
rozumy i odgórnie zakładam, że nic mnie w życiu nie zdziwi, nawet
gdyby w radiu podali, że na Marsie odkryto masło. 'Nagi lancz'
zadziwił mnie jednak, i to bardzo. Twierdziłem wcześniej, że 'e
tam, jak coś było kontrowersyjne w latach 50-tych to do dzisiaj
zdążyło spowszechnieć'. To był duży błąd - gdy czytałem ją
po raz pierwszy, byłem przerażony. Za trzecim razem już tylko się
śmiałem i dobrze bawiłem, ale przyznaję, że ten pierwszy raz był
bolesny.
Ja podołałem, lecz jestem wyjątkiem. Wielu moich znajomych brało się za tę
książkę i każdy jeden z nich dawał za wygraną mówiąc, że
takich bezeceństw nie sposób czytać. Może jestem bardziej
spaczony niż inni, a może po prostu mało rzeczy mnie oburza, a
dużo śmieszy.
Moi drodzy,
zechciejcie mi wierzyć, 'Nagi lunch' jest naprawdę popierdolony.
Pozwoliłem sobie na ten przydługi wstęp, bo wiedziałem, że opis
fabuły nie zajmie mi długo. Nie ma bowiem w NL niczego, co można
nazwać fabułą. Jest to zbitek luźnych scen czy obrazów, których
nie łączą żadne związki przyczynowo-skutkowe (ten brak sensu może
utrudniać lekturę - mózg z całych sił szuka śladów logiki i męczy się
wielce). Powtarzają się niektóre wątki, niektóre postacie, jak
William Lee - czyli sam Burroughs - ale odnosi się wrażenie, że czyta się czyjś sennik, a może dokładniej - ogląda
czyjś sen. Owszem, jest naprawdę dużo śmiesznych scen, ale
dominują opisy seksu z dziećmi czy trupami, które są tak wulgarne
(te sceny), że brzydzę się je cytować.
Narkotykowe majaki
pedała i zboczeńca - ten tytuł byłby adekwatny do treści.
Mimo wszystko NL
uważam za jedną z najlepszych (TOP 5) książek, jakie przeczytałem.
A dlaczego?
Po części dlatego,
że jakoś mi żal Borroughsa. Niektóre fragmenty w tej naćpanej
książce zdają się być pisane na trzeźwo, np:
'Popatrzcie na moje zaświnione spodnie, nie zmieniane od miesięcy... Mijają dni, nawleczone na długą krwawą nić w strzykawce... Zapominam o seksie, o ostrych przyjemnościach ciała: szare makowe widmo. Hiszpańscy chłopcy nazywają mnie El Hombre Invisible - Niewidzialny Człowiek.'
Ja widzę w tych fragmentach kogoś złamanego i proszącego może nawet nie o pomoc, a o współczucie.
'Popatrzcie na moje zaświnione spodnie, nie zmieniane od miesięcy... Mijają dni, nawleczone na długą krwawą nić w strzykawce... Zapominam o seksie, o ostrych przyjemnościach ciała: szare makowe widmo. Hiszpańscy chłopcy nazywają mnie El Hombre Invisible - Niewidzialny Człowiek.'
Ja widzę w tych fragmentach kogoś złamanego i proszącego może nawet nie o pomoc, a o współczucie.
Druga rzecz, która
do tej książki mnie przekonała jest innej natury:
Czy zdarza się Wam,
że podczas czytania książki jedno, zdawałoby się normalne zdanie
uderza w Was tak strasznie mocno i na długo zostaje w głowie? Czy
znacie to uczucie?
Może wyjaśnię to
na przykładzie z innej książki, z 'Dzieci z dworca zoo':
Ta gówniara
Christiane była na koncercie Bowiego (lubiem to) i podczas śpiewania
'Station to Station' padły słowa 'its too late' - zrobiły one na
Ch. takie wrażenie (choć wcześniej znała tę piosenkę), że od
razu musiała wciągnąć nosem trochę heroiny, przed którą
wcześniej się wzbraniała.
No dobra, zły
przykład. To nie tak, że niby nieznaczący fragment nakłania do
narkomanii; ja do nosa nie wkładam niczego prócz palców. Chodzi o to,
że pewne fragmenty książki są ' o Boziu, to o mnie, wezme se to do
serca'.
Ja w NL miałem
kilka takich fragmentów, mniejsza o to które to były (nie te
pedofilskie!), bo Was mogłyby poruszyć zupełnie inne. Lub żadne,
to kwestia indywidualna i jak najbardziej wpływa na ocenę książki
(ale przejście zrobiłem!). Dla mnie NL jest znakomity, ale innym
będzie się bardziej podobał Bukowski. Każda ocena jest
podyktowana, w mniejszym czy większym stopniu, względami
indywidualnymi, a jeżeli czytacie blogi z nadzieją na obiektywne
recenzje, to macie w głowach nieźle najebane.
NL. góruje nad K.
nie tylko w kategorii doznań artystycznych ;) Jest jeszcze jedna
rzecz: Bukowski-Chinaski nie ma nic do przekazania. On w uleganiu
swoim słabościom widział złoty środek i nirwanę w jednym. Swoją
apatię i hedonizm starał się ubrać w mądre słówka i nadać im
drugie dno. Wielu udało mu się oczarować, w końcu trochę fanów
miał, ale taka bystrzacha jak ja od razu spostrzegła, że to po
prostu wykolejeniec szukający wymówek dla swojego lenistwa.
William Lee, jak już
się w książce pojawia, jest inny. On nie chce być ćpunem. Stara
się rzucić, ale to ponad jego siły. A Bukowski, nawet gdyby miał
drugą szansę, to i tak wybrałby picie (co sam przyznaje).
I choć Lee upadł
jeszcze niżej niż Czarli, to on próbował, choć bezskutecznie,
się zmienić. Porażka nie przynosi wstydu, jeżeli ktoś walczył,
jeżeli potrafił wykrzesać odrobinę sił. Jak już iść na dno to
z klasą, jak Makbet - 'dmij wichrze, wrzej toni, mam-li umierać,
umrę z mieczem w dłoni'. Jeżeli ktoś poddaje się już na starcie
- to o tobie, Bukowski! - to jest kompletnym zerem.
I Lancz i Kobiety
to książki niejako z tej samej dyscypliny, ale z zupełnie innych
lig. Borroughs stworzył dzieło wielopłaszczyznowe - trochę
przerażające, ale i zabawne studium tego, co ma w głowie człek
ciężko uzależniony, zaś Czarli... No cóż, on napisał, jak się
parzył z wieśniarami. Jak widać głośna książka nie zawsze musi
być dobra.
Ok, ok, dość tego
wymądrzania się. Tak naprawdę to chciałem napisać recenzję
'Nagiego lanczu', ale musiałem go z czymś innym rozcieńczyć,
żebyście nie pomyśleli, że jestem zupełnym świntuchem.
Za tydzień będzie
coś normalniejszego.
ps. Teraz tak całkiem na poważnie:
Moja była dziewczyna powiedziała po próbie przeczytania NL, że nigdy nie poszłaby ze mną do łóżka, gdyby wiedziała jak pojebane rzeczy ja czytam.
Borroughs?
Ja zapomniałem, to jego ta powieść 'Z ogniem i mieczem'. Mnie Mery czytała ładniejsze kawałki z niego!
(Macie tu pełno tekstów, ale wszystkie som z 'Nagiego Lanczu'. Nie wypisuję kontrowersyjnych fragmentów, bo mi zamkną bloga, nie wyciągajcie więc pochopnych wniosków o tej książce.
Być może uważacie, że dla równowagi powinny się tu znaleźć i kawałki 'Kobiet', np. cycki (hehehe, ale żart), ale ta łajba ma jednego kapitana i będzie tak, jak ja chcę)
1.
— Roy,
ten stary czarnuch lubieżnie na mnie patrzy. Do licha, dostaję od
tego gęsiej
skórki!
— Nie
martw się, słodziutka. Spalimy go.
—
Zróbcie to powoli,
kochany. Rozbolała mnie przez niego głowa.
Więc
spalili czarnucha, a facet wrócił z żoną do Texarkany, nie płacąc
za benzynę. Stara Lou, która
prowadzi
stację benzynową, mówiła o tym przez całą jesień:
— Ci
miastowi przyjeżdżają tutaj, palą czarnucha i nawet nie raczą
zapłacić za
benzynę!
2.
Międzynarodowy
playboy i nieszkodliwy kawalarz. To właśnie A. J.
wpuścił
piranie do basenu lady Sutton-Smith, a podczas przyjęcia wydanego
przez ambasadę
amerykańską
z okazji Święta Niepodległości dolał do ponczu mieszaninę yage,
haszyszu i
johimbiny,
co doprowadziło do orgii. Kilka znanych osobistości — naturalnie
Amerykanów
—
zmarło później ze
wstydu. Śmierć ze wstydu to zjawisko znane tylko wśród
indiańskiego
plemienia
Kwakiutlów i Amerykanów — inni mówią po prostu: Zut
alors albo: Son cosas
de
la
vida, albo: “Wyruchał mnie Allach
Wszechmogący..."
3.
O
winorośli tej opowiedział mi stary niemiecki poszukiwacz złota
umierający na
uremię
w Pasto w Kolumbii. Występuje ona jakoby w okolicach Putumayo. Nigdy
jej nie
znalazłem.
Zresztą niezbyt się starałem... Ten sam Niemiec mówił mi o
wielkim koniku
polnym
o nazwie xiucutil: “Jest tak silnym afrodyzjakiem, że człowiek
umiera, jeśli
natychmiast
po zetknięciu z nim nie przeleci kobiety. Widziałem Indian, którzy
na widok
xiucutila
biegali w kółko i bili konia".
4.
A.
J. i jego świta wchodzą do nocnego lokalu w Nowym Jorku. A. J., w
kraciastych
spodniach
i kaszmirowej marynarce, prowadzi pawiana na złotym łańcuchu.
KIEROWNIK:
Chwileczkę! Chwileczkę! Co to takiego?
A.
J.: Mój ilyryjski pudelek. Przesympatyczne zwierzątko, obecnie
bardzo modne.
Doda
klasy pańskiej spelunce.
KIEROWNIK:
Wygląda zupełnie jak pawian. Proszę zostawić go na zewnątrz.
CZŁONEK
ŚWITY: Nie wie pan, kto to jest? To A. J., ostatni z wielkich
utracjuszy.
KIEROWNIK:
Niech zabiera swojego pawiana i niech utracjuszy się gdzie indziej.
A.
J. zatrzymuje się przed innym klubem i zagląda do środka.
A.
J.: Eleganckie pedały i stare cipy. Do licha, znaleźliśmy właściwe
miejsce! Avanti,
ragazzi!
Wbija
w podłogę złoty gwóźdź, uwiązuje pawiana, po czym prowadzi
wytworną
konwersację
ze swoją świt.
(...)
Kilku
pedałów siedzących w pobliżu unosi głowy niczym zwierzęta,
które zwietrzyły
niebezpieczeństwo.
A. J. zrywa się na równe nogi z nieartykułowanym okrzykiem.
— Ty
czerwonodupcu! — wrzeszczy. — Ja cię nauczę srać na
podłogę!...
Wyciąga
z parasola bat i wali pawiana w tyłek. Małpa wrzeszczy i wyrywa
złoty
gwóźdź.
Wskakuje na sąsiedni stolik i włazi na starą kobietę, która pada
na zawał.
A.
J.: Przepraszam, szanowna pani. Dyscyplina przede wszystkim.
5.
Czy
opowiadałem wam kiedyś, jak ja i Marv zapłaciliśmy dwóm chłopcom
arabskim
sześćdziesiąt
centów za pieprzenie się na naszych oczach?
—
Myślisz, że to
zrobią? — pytam Marva.
— Chyba
tak. Są głodni — odpowiada.
—
Bardzo dobrze —
mówię.
Czuję
się trochę jak lubieżny staruch, ale Son cosas
de
la
vida, jak
powiedział Sobera de
la Flor, gdy policjanci aresztowali go za to, że rozwalił pewną
cipę, zawiózł jej trupa do Bar-o-Motel i przeleciał...
— Nie
chciała dawać — rzekł. — Miałem tego dość.
6.
Oczywiście
popełniłem w życiu kilka głupot, ale kto ich nie
popełnia?
Kiedyś ja i anestezjolog wypiliśmy cały eter i pacjent wstał ze
stołu; innym razem
oskarżono
mnie o kradzież kokainy i uzupełnienie braku proszkiem do mycia
ustępów. Tak
naprawdę
zrobiła to Yioletta. Oczywiście musiałem ją osłaniać...
Na
koniec wylali nas ze szpitala. Yioletta nie była naturalnie
prawdziwą lekarką,
podobnie
jak Browbeck; zakwestionowano nawet mój dyplom. Ale Yioletta znała
się na
medycynie
lepiej niż stu profesorów. Miała niesłychaną intuicję i
poczucie obowiązku.
Siedziałem
bezczynnie w swoim mieszkaniu, bez dyplomu. Czy powinienem zmienić
fach?
Nie, mam medycynę we krwi. Utrzymałem pewność ręki, dokonując
aborcji po
zaniżonych
cenach w toaletach na stacjach metra. Upadłem tak nisko, że
zaczepiałem
ciężarne
kobiety na ulicach.
7.
Pechowy
Leif jest wysokim, chudym Norwegiem z przepaską na oku i uniżonym
uśmiechem
zastygłym na twarzy. Jego życie to pasmo nieudanych przedsięwzięć.
Splajtował
jako
hodowca żab, szynszyli, syjamskich ryb bojowych i perłopławów.
Usiłował bez
powodzenia
promować dwuosobowe trumny Gniazdko Kochanków, zmonopolizować
rynek
prezerwatyw
w okresie niedoboru gumy, prowadzić pocztowy burdel wysyłkowy i
opatentować
penicylinę. Przegrał ogromne sumy w kasynach europejskich i na
wyścigach
konnych
w USA, stosując rujnujące systemy zakładów. Porażkom w
interesach towarzyszył
straszliwy
pech w życiu osobistym. Banda rozbestwionych marynarzy amerykańskich
wybiła
mu
w Brooklynie przednie zęby. Wypił kiedyś w Panamie litr nalewki
opiumowej i zemdlał
w
parku, po czym sępy wydziobały mu oko. Przez pięć dni tkwił
uwięziony w windzie,
cierpiąc
męki głodu narkotycznego, i przeżył atak biegunki, płynąc
statkiem ukryty w
schowku
na szczotki. Kiedyś zachorował w Kairze na zapalenie otrzewnej;
szpital okazał się
tak
przepełniony, że Leifa umieszczono w toalecie. Grecki chirurg
zaszył w nim podczas
operacji
żywą małpę, po czym nieszczęsnego pacjenta zgwałcili zbiorowo
arabscy
sanitariusze.
Pewnego razu dostał syfa w tyłku i angielski lekarz wyleczył go
lewatywą
z wrzącego kwasu siarkowego; kiedy indziej lekarz niemiecki,
zwolennik tak
zwanej
“medycyny technicznej", usunął mu wyrostek robaczkowy
zardzewiałym
otwieraczem
do konserw i nożycami do cięcia blachy (uważał teorię
bakteryjnego
pochodzenia
chorób za absurd). Zadowolony z sukcesu, wyciął Leifowi prawie
wszystkie
narządy
wewnętrzne. “Ciało ludzkie jest pełne niepotrzebnych części.
Po co od razu dwie
nerki?
Wystarczy jedna... Organy nie powinny być tak ściśnięte.
Potrzebują Lebensraumu,
podobnie
jak Vaterland".
8.
Jedyny
rodowity mieszkaniec Interzone, który nie jest pedałem, to szofer
Andrew
Keifa.
Keif traktuje to jako użyteczny pretekst, by móc zerwać stosunki z
każdym, z kim nie
ma
ochoty się widywać: “Zeszłego wieczoru próbowałeś uwieść
Aracknida. Nie pokazuj się
więcej
w moim domu". Mieszkańcom Interzone zawsze urywa się wieczorem
film i nikt
nigdy
nie może być pewien, że nie usiłował uwieść mało apetycznego
Aracknida.
Aracknid
to kiepski szofer, ledwo umie prowadzić. Pewnego razu przejechał
ciężarną
góralkę
z ładunkiem węgla drzewnego na plecach; poroniła na ulicy
zakrwawione niemowlę.
Keif
siedział na krawężniku, mieszając krew patykiem, gdy tymczasem
policjanci
przesłuchiwali
Aracknida i w końcu aresztowali góralkę za naruszanie przepisów
sanitarnych.
9.
Mary
przypina gumowy penis.
—
Stalowy Dan Trzy z
Jokohamy — mówi, gładząc go. Przez pokój tryska białe
mleko.
— Niech
mleko będzie pasteryzowane. Nie chcę, żebyś mnie zaraziła jakąś
okropną
krowią
chorobą, na przykład pryszczycą...
— W
Chicago, kiedy byłam Liz Transwestytą, zajmowałam się
dezynsekcją.
Zalecałam
się do ładnych chłopców, bo czułam dreszczyk emocji, gdy mnie
bito jako
mężczyznę.
Później złapałam jednego z nich, obezwładniłam naddźwiękowym
judo, którego
nauczyłam
się od starego mnicha zen lesbizmu. Związałam chłopaka, zdarłam
z niego
brzytwą
ubranie i wyruchałam Stalowym Danem Jeden. Tak się cieszył, że go
nie
wykastrowałam,
że piszczał z rozkoszy.
Stalowego
Dana Jeden zmiażdżyła ciota z Madras. Najmocniejszy uchwyt
waginalny,
jakiego
kiedykolwiek doświadczyłam. Mogła sprasować ołowianą rurkę.
Była to zresztą jej
ulubiona
sztuczka.
10.
Fantastyczna
historia o piętnastolatku z Los Angeles. Ojciec doszedł do wniosku,
że
powinien zerżnąć po raz pierwszy jakąś babę. Chłopiec leży na
trawniku czytając komiks,
a
ojciec wychodzi z domu i powiada: “Masz dwadzieścia dolarów,
synu. Chcę, żebyś poszedł
do
dobrej kurwy i zerżnął jej dupę". Jadą do burdelu, a ojciec
mówi: “W porządku, synu.
Reszta
należy do ciebie. Zadzwoń do drzwi, a jak otworzy je kobieta,
wyciągnij dwadzieścia
dolarów
i powiedz, że chcesz jej zerżnąć dupę". “W porządku,
tato". Po kwadransie chłopiec
wychodzi.
“No i jak, synu, zerżnąłeś jej dupę?" “Tak. Ta rura
otworzyła drzwi, a ja
powiedziałem,
że chcę jej zerżnąć dupę, i wcisnąłem do łapy dwudziestaka.
Poszliśmy do
mieszkania;
rozebrała się. Otworzyłem nóż sprężynowy i zerżnąłem jej
kawał dupy, a ona
zaczęła
wyć jak krowa. Musiałem ją uciszyć raz na zawsze".
11.
Doktor
Parker strzela sobie heroinę na zapleczu apteki: dwieście
miligramów.
— Zawsze
jest wiosna — mruczy.
12.
O
wpół do pierwszej lekarz wyszedł na ostrygi. Wrócił o drugiej i
dobrodusznie poklepał powieszonego po plecach.
— Co
takiego!? Jeszcze pan żyje?! Muszę pana pociągnąć za nogi!
Cha-cha! Nie
mogę
pozwolić, żeby się pan dusił w tym tempie: dostałbym naganę od
prezydenta. Gdyby
karawan
zabrał pana żywego, byłaby to prawdziwa hańba. Jaja by mi odpadły
ze wstydu;
zostałbym
uznany za dupę wołową. Raz! Dwa! Trzy! Ciągniemy!"
Po Twojej recenzji to "Nagi Lunch" faktycznie jakby nieco był ciekawszy od "Kobiet", choć może to tylko efekt Twojego pozytywnego nastawienia do tej książki i tych osobistych fragmentów. Wierzę Ci na słowo, bo nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała ochotę to sama sprawdzić (choć poukładana jestem tylko od a do k póki co). I mam dziwne wrażenie, że to brak logicznej fabuły bardziej mnie zniechęca do "Lunchu" niż nawet ta tematyka - jak miałabym się przez takie coś przedzierać, to niech to chociaż ma jakiś sens.
OdpowiedzUsuńNo widzisz, krytyków twierdzi, że to (nl) jedna z najlepszych książek tamtego wieku, ale jakoś nikt się o nią nie bije w księgarniach. Nie ma w niej na szczęście takiego słowotoku jak w 'tęczy sręczy grawitacji' czy innych eksperymentalnych (pfff) powieści. Za którymś razem czyta się ją naprawdę świetnie i warto się pomęczyć z początku :)
OdpowiedzUsuńA kobiety naprawdę są nudne - może nawet bardziej niż mój blog.
A wiesz co jest zabawnego? Jakoś tak na swój sposób zachęciłeś mnie do tej książki - może nie polecę od razu do księgarni/biblioteki, ale gdzieś tam będę miała ją w tyle głowy - może doczeka się właściwego momentu, kto wie? Intrygująca. jak Twój sposób pisania - pomyślałam, że nawet stosujesz podobną technikę, formą i stylem odwracasz uwagę od przemycanych myśli. Tak, popadam w teorie spiskowe ;)
UsuńA to Cię jakiś pesymizm nawiedził, uważasz swój blog za nudny?
Jeżeli czas nadejdzie, to bierz się za nią. Jeżeli przebijesz się przez Pierwsze Czytanie to kto wie, może nawet ją docenisz :)
OdpowiedzUsuńTak, zrzynam trochę z NL, jestem niezbyt twórczy ale za to bardzo odtwórczy ;)
Pesymizmuję zaś, bo już kilka miesięcy tu piszę a nie dostałem jeszcze nagrody za blog tysiąclecia. Zupełnie tego nie rozumiem.
Oj przydeptujesz mi ambicję ;)
UsuńSkromniś się znalazł!
To piszesz dla nagród, a nie dla idei?! O ja naiwna! A tak szczerze Ci z tych błękitnych oczu patrzyło!!! ...A brak nagrody za blog tysiąclecia można łatwo wytłumaczyć: nie chcieli Cię obrażać niegodną nagrodą, ograniczać do jednego tysiąclecia :)
Nie dość, że skromny, to jeszcze dżentelmen i pracuś :)
OdpowiedzUsuńNie no, piszę by kaganek oświaty nosić jak michael jackson przede mną. Chyba masz rację, oni pewnie nie chcą mnie obrażać, ale nagrodę i tak bym wziął, choć z łaski.
ps. popadasz w spiskowe paranoje ;)
Yyy... Jackson?
UsuńWidzę, że nie obca ci zasada "jak dają to się bierze, jak biją to ucieka" ;)
Jak już to teorie spiskowe, pocieszam się, że do paranoi to mam jeszcze kilka przystanków :)
Ja bym powiedział, że to tylko kilka przystanków ;) Ale nie łam się, ponoć można z tym żyć. A gdybyś potrzebowała lekarstwa, to Borroughs wspominał, że pośród heroinistów nie pojawia się schizofrenia.
OdpowiedzUsuńNa początku z rozpędu przeczytałam "pośród hedonistów", a potem zorientowałam się w błędzie i uśmiech mi klapnął w podkówkę ;)
UsuńNie smuć się tak bardzo, heroinista to taki mały hedonista :)
OdpowiedzUsuń