Jak wszyscy wiemy
Polska wyjebawszy niemiłosiernie Brazylię została miszczem świata
w siatkówce. Postanowiłem na tę okoliczność dać Narodowi powód
do jeszcze większej dumy i radości, mianowicie nowy post!
(minuta dumy i
radości...)
No, skoro już się
wszyscy óradowali to przejdźmy może do meritum. Nie wiem czy
pamiętacie zamierzchłe czasy poprzedniej recenzji w której to
chwaliłem się, że opisywane w 'Wilku Stepowym' wydarzenia są
podobne z moimi sercowymi doświadczeniami. Teraz będę się chwalił
jeszcze bardziej, bo w 'Paragrafie 22' są opisane wydarzenia w
których osobiście brałem udział!
Chodzi konkretnie o
zajmujące sporą część książki alianckie naloty bombowe na
Bolonię w roku Pańskim anno domini 1944 A.D. Ja też tam walczyłem,
pod Bolonią, pamiętam to wyraźnie. Odłamek urwał mi wówczas
nogę, na szczęście tylko od kolana wzwyż, więc nie przerwało to
mojej wielkiej kariery biegacza.
Ach, wojna... Ileż
to medali zdobi moją pierś, ileż karabinów leży jeszcze w
piwnicy, ile złotych zębów zdobyłem na wrogich cywilach. A ileż
wspomnień pozostało!
Nosiło się
wtenczas głównie czarne koszulki firmy 'MVSN', mokre Włoszki
leciały te ciuchy nawet bardziej niż dziś na dojcze&kabanę
(czy to jeszcze świetny żart, czy już promowanie faszyzmu?).
Ogólnie dużo było
zabawy, ale jak już dochodziło do nalotów to robiło się
poważnie. Niebo zapełniało się samolotami, bomby wybuchały
wszędzie z hukiem tak strasznym, jak gdyby to Bóg Ojciec, Syn Boży
i Duch Święty najedli się grochówki i grzmieli niemiłosiernie.
Ja natomiast, nieulękniony dowódca artylerii przeciwlotniczej,
waliłem do tych jankesów ile tylko fabryka dała; słowo daję,
strąciłem chyba więcej samolotów niż wystartowało z bazy.
Kto wie, może w
jednym z ostrzeliwanych przeze mnie samolotów siedział Yossarian,
bohater Paragrafu?
Nasza dzisiejsza
książka nie jest jednak dziełem o przystojnym artylerzyście, ale
o załogach bombowców, którzy walczyli z naziolami i wszelkim innym
złem. Napisana została przez Józka Hellera, który innych wielkich
dział na koncie nie miał, oj, dzieł. Miał za to niezłe poczucie
humoru, jak na Amerykanina. Dzięki temu 'Paragraf' nie jest ciężką
i przejmującą powieścią o okrucieństwach wojny, tylko świetną,
hmm, komedią o bezsensie wojny. Aż trudno uwierzyć, ile można się
pośmiać czytając o nalotach dywanowych.
Yossarian (on
naprawdę tak się dziwnie nazywa) to bombardier 256ego szwadronu
bombowców, tego od Bolonii właśnie. Przez całą książkę będzie
on szukał sposobów, by jakoś przeżyć końcówkę wojny i uniknąć
kolejnych misji bojowych; czy to przez symulowanie choroby umysłowej
- z czym związany jest właśnie termin paragraf 22 - czy poprzez
dezercję.
Nawet go polubiłem,
muszę przyznać, głównie za jego wiek - 28 lat. Zrozumcie, gdyby
miał on lat 27 to nie interesowałyby mnie przygody jakiegoś
gówniarza, gdyby zaś miał lat 29, to po cóż by mi było czytać
o nudnym staruchu? 28 wiosen to najlepszy wiek.
Haha, ale Was
zrobiłem! Wcale nie za wiek lubię Yossariana, ale za to, że i on
ma w zwyczaju ocierać się lubieżnie o wynajęte dziwki. Serio,
znalazłem taki fragment w książce!
Poza ocieractwem ( inna nazwa to froteryzm, jak to ładnie brzmi!) i Yossarianem fabuła
książki skupia się również na innych członkach tegoż
szwadronu którzy z Yossarianem mają do czynienia. Jest ich, tych
członków, całkiem sporo. (Hehe, dobra, bez sprośnych żartów).
Książka podzielona
jest na rozdziały i każdy rozdział bierze swą nazwę od jednego z
członków szwadronu i członek ten jest wiodącą postacią w tym
rozdziale, choć oczywiście pojawia się i w innych. Chyba tylko
Yossarian przewija się we wszystkich kawałkach o wszystkich
członkach i dlatego można mówić o nim jako o głównym bohaterze utworu.
Poza
przynależnością od tej samej jednostki łączy jeszcze naszych lotników to, że są pierdolnięci. Nie, nie szaleni, nie pokręceni
ani nie obłąkani, tylko właśnie pierdolnięci. Każdy z lotników
ma swego własnego pierdolca i co jeden, to gorszy. Na przykład taki
Głodomór Joe (ulubiona postać nr2 w książce) który na widok
gołej baby zaczyna się ślinić i krzyczeć, że jest wielkim
fotografem z amerykańskiej gazety i, że będzie robił zdjęcia.
Albo wódź White Halfoat, którego rodzina potrafi wykrywać ropę
naftową, kórwa, on też jest dobry.
Inne postacie mają
wbudowane takie wady, że nie są w stanie wzbudzić sympatii. Może
jeszcze za wyjątkiem pilota McWatta, który jako jedyny w całym szwadronie
był względnie normalny. Scena jego śmierci (ups, znowu spojler)
nawet mnie poruszyła, ale tylko na chwilę. Inne sceny które w
zamierzeniu autora miały być poruszające na mnie nie zrobiły
wrażenia - to efekt klątwy 'Na Zachodzie Bez Zmian' (Klątwa 'Na
Zachodzie' spada na każdego, kto tę książkę przeczytał. Objawia
się ona tym, że na wszystkie okropności z innych książek
wojennych reaguje się wzruszeniem ramionami i głośnym 'phi, nie
takie rzeczy widziałem').
Humor 'p. 22' jak
żywo przypomina skecze Monty Pythona - ktoś zaczyna mówić o
jednym po czym robi serię zwrotów i nie kończy tematu ( jeżeli
myślicie, że dowiecie się w końcu dlaczego pilot Orr wypychał
policzki jabłkami, to się zawiedziecie). Owszem, są one zabawne,
ale spora objętość książki powoduje, że z czasem te żarty
zaczynają nieco nudzić. Nie jest to jedyny minus książki. Brak
jej bowiem najważniejszego, czyli pierdolnięcia.
Pierdolnięcie, moi
drodzy, to fachowy termin literacki, którego genezy nie będę Wam przybliżał,
bo potem nie będziecie mogli spać po nocach. Niech Wam wystarczy
wiedzieć, że obecność pierdolnięcia jest właśnie tym, co
odróżnia książki świetne od tych w kurwę wybitnych. 'Paragraf'
jest naprawdę świetny, ale do np. 'Wujaszka Wani' to mu
daleko.
Z wrzutów to
pozwolę sobie jeszcze dodać (no bo kto odważy się mi zabronić?),
że Józek pisał całkiem zgrabnie, jednak jego styl jakoś nie
powala. Dla mnie to akurat duży, duży minus. Lubię bowiem czytać
książki nawet nie dla samej fabuły, ale dla stylu właśnie i
języka. Moje ziomki z osiedlowej ławki twierdzą, że takie
zwracanie uwagi na powierzchowność to odruch bardzo płytki, że to
tak, jak gdyby sypiać z pustą dziewczyną tylko dlatego, że ma ona zgrabną dupę. No cóż, jestem jaki jestem i nie będę zmieniał
moich słusznych poglądów pod presją otoczenia; zresztą, sami
musicie przyznać, że fajniej jest posuwać w dupę niż w
osobowość.
Heller?
Ja
zapomniałem, to jego ta powieść 'Z ogniem i mieczem'. Mnie Mery
czytała ładniejsze kawałki z niego!
- Jak mam lecieć,
do cholery? - odezwał się w słuchawkach wściekły, zmieniony głos
McWatta. - Jak mam
lecieć?
- Skręć w lewo! W
lewo, ty parszywy skurwysynu! W lewo, mocniej w lewo!
Yossarian chciał
się jeszcze napić i obiecał wyjść spokojnie, pod warunkiem, że
Nately przyniesie mu jeszcze jedną whisky. Potem posyłał go
jeszcze dwa razy. Kiedy wreszcie Nately wyciągnął go do drzwi, z
dworu wszedł kapitan Black, tupiąc mocno mokrymi butami po
drewnianej podłodze i ociekając wodą jak spadzisty dach.
– O rany, ale dostaniecie teraz, skurwiele, za swoje! – obwieścił radośnie, rozchlapując kałużę, jaka utworzyła się wokół jego stóp. – Przed chwilą telefonował do mnie pułkownik Korn. Wiecie, co przygotowali na was w Bolonii? Cha! Cha! Mają tam nową armatę klejową Lepaga, która skleja w powietrzu cały szyk samolotów w jedną masę.
– O rany, ale dostaniecie teraz, skurwiele, za swoje! – obwieścił radośnie, rozchlapując kałużę, jaka utworzyła się wokół jego stóp. – Przed chwilą telefonował do mnie pułkownik Korn. Wiecie, co przygotowali na was w Bolonii? Cha! Cha! Mają tam nową armatę klejową Lepaga, która skleja w powietrzu cały szyk samolotów w jedną masę.
Samolot poszedł na
dno w jakieś trzy sekundy po tym, jak go opuściliśmy, i kiedy
tylko
zostaliśmy sami,
zaczęliśmy rozkręcać nasze kamizelki, żeby zobaczyć, co się z
nimi stało, i
znaleźliśmy te
cholerne karteczki od Mila, stwierdzające, że co jest dobre dla
niego, jest dobre
dla nas wszystkich.
Co za skurwiel! Jezu, ale go klęliśmy
- Słuchaj, chłopcze
- zwrócił się któregoś wieczoru do Huple'a. - Jeżeli chcesz
mieszkać w tym
namiocie, musisz robić to co ja. Musisz na noc zawijać zegarek w
wełniane
skarpety i chować
na dno szafki w drugim końcu namiotu.
Huple wysunął
wojowniczo szczękę, aby zademonstrować Joemu Głodomorowi, że
nikt mu nie będzie
rozkazywał, po czym zrobił wszystko tak, jak mu kazano.
Trochę się pospieszyłeś z tym wpisem, bo właśnie planowałam napisanie "komentarza ponaglającego", będącego kompromisem między tupaniem nogą ("jak śmiesz nie pisać, primadonna się znalazła!"), a empatycznym pytaniem ("ach biedaku, aż tak jesteś zajęty obowiązkami?!")... biorąc pod uwagę, że wspominasz mecz, o którym wszyscy już zdążyli zapomnieć to chyba musiałabym dodać jeszcze coś o długim trzeźwieniu po świętowaniu? ;)
OdpowiedzUsuń"Paragraf 22" chyba najbardziej ciekawi mnie ze względu na ten paradoks tego paragrafu, ale teraz to nie wiem, czy nie jest to zbyt rozbudowanym wątkiem książki, czy tylko Ty jakoś tajemniczo na ten temat milczysz?
Co do ładnie napisanych książek to ja chyba potrzebuję też jakiejś dobrej fabuły do kompletu, bo męczę właśnie książkę "Czuła jest noc" i o rany, to chyba nie ma żadnej fabuły (albo trzeba by skrócić treść o 1/5), co z tego że ładnie napisane...
Nie, nie, ja wcale nie świętowałem, tylko tu praca, tu zawody kulturystyczne i oh, tralalalala nieraz tańczyłem do rana.
OdpowiedzUsuń(Od dziś będę też pisał poezje, widzę, że świetnie mi to wychodzi)
Paradoks paragrafu to ledwie pół zdania i żadna Ameryka, tylko, że często się na niego różne postacie w książce powołują, żeby przymusić szaraczków do dalszych poświęceń. A co do fabuł, to właśnie paragraf ją ma nawet fajną, tylko że napisany jest tak bez fajerwerków. A 'czuła jest noc' jest świetna, żeby tylko jeszcze ciekawszą fabułę miała...
Widzę, że ficgerald Ci się udziela :)
Co tam poezja, skoroś taki roztańczony to lepiej jakiś musical skleć (od biedy może być poetycki, najlepiej trzynastozgłoskowcem ;))!
UsuńTak myślałam, że to tylko tak rzucony wątek, trochę szkoda. Swoją drogą tytuł jest trochę taki niezachęcający, a fabuła "Paragrafu 22" jakoś sympatyczniej się prezentuje.
A pisarze powinni pracować w zespołach: jeden jako spec od fabuły, drugi od tworzenia postaci, trzeci od języka itp. i może takie wspólne pisanie dałoby super efekt - gdyby tylko owi pisarze umieli współpracować, a coś podejrzewam, że każdy wolałby forsować własne pomysły, no i jak potem podzielić się chwałą?! ;)
Smarkasz wirusami FIC na lewo i prawo to się nie dziw, że co wrażliwsze jednostki się zarażają :)
Ja lubię tańczyć i robię to bardzo dobrze, ale moje popisy mogą oglądać tylko wtajemniczeni, mjózikale więc odpadają ;)
OdpowiedzUsuńTe pisarze to lenie, ich kijem by się do uczciwej roboty nie zagoniło, ale sam pomysł masz dobry :)
Mam nadzieję, że nie wykryjesz wirusów FIC w następnej recenzji :)
"Tylko dla obłąkanych"?
UsuńJak nie kijem to może marchewką? Pomysł podpatrzony bodajże w mandze "Naruto", gdzie autor przedstawiał zespół pracujący nad komiksem i okazało się, że jedna osoba odpowiada za rysowanie postaci, inna tła itd. pamiętam, że byłam zaskoczona, że to tak rozdrobniona pomiędzy kilku ludzi robota, ale to chyba wiązało się z tym, że co tydzień wychodził nowy rozdział mangi (czy jakoś tak).
Tylko dla koneserów, panno Hesse czy może raczej Kesse ;)
OdpowiedzUsuńTo ciekawe te naruta, w sumie chyba trudniej jest zrobić w kilku komiks, niż książkę - nie dość, że fabuła musi się zgrywać, to jeszcze kreska.
Koneserów tańca, czy Twej skromnej osoby? Bo trochę się zastanawiam, czy miłośników tańca nie przyprawiłbyś przypadkiem o zawał swoimi pląsami? ;)
UsuńTu chyba można mówić o cechach narodowych Japończyków - oni ponoć bardzo dobrze pracują w grupach właśnie (nie pamiętam, jak się to nazywa, ale podaje ich się jak przykład społeczeństwa nastawionego na grupę, w odróżnieniu np. od społeczeństw zachodnich nastawionych na jednostkę).
Bardzo prawdopodobne, że z wrażenia dostałyby zawału, te konesery. Na niejednej dyskotece ćwiczyłem swoje kocie ruchy.
OdpowiedzUsuńGdyby te chińczyki mieli pośród siebie taką jednostkę jak ja, to by się na niej skupiali a nie na grupach :)
Wybacz, ale o mało co nie spadłam z krzesła na myśl o kocich ruchach w Twoim wykonaniu (o parskaniu herbatką nie wspominając) :D
UsuńW ogóle to rozchichrałam się przez Ciebie i zamieniłam w ubzdryngoloną kroplą brandy fretkę, co akurat jest miłe biorąc pod uwagę różne zniechęcające rzeczy :)
A co tam, zmieści się jeszcze pretensjonalny :*
Co? Jeden buziak? Spodziewałem się serii półnagich zdjęć, ale cóż...
OdpowiedzUsuńNo przecież wysłałam cały zestaw zdjęć (półnagich, ćwierćnagich i nagich w 7/8)! Cholera, jeśli nie dotarły do Ciebie, to gdzie są??!!!!
Usuń