Cholerne książki. Człowiekowi się
wydaje, że umie pisać ładnie i z gracją po czym otwiera
pierwszego z brzegu Wańkowicza i zaczyna głośno przeklinać. Do
kurwy, jeżeli w nieodległym XX stuleciu trafił się nam jeden
pisarz mogący stanąć w szranki ze światową czołówką to był
nim właśnie Melchior Wu.
Padło dziś na jego "Tędy i owędy". Nie mogłem zdecydować, którą jego książkę powinienem zrecenzować – wybór duży, tyle ich w życiu przeczytałem, że Wańko śni mi się po nocach i to w taki sposób, że przypominają mi się prysznice w więzieniu. To były czasy!
Padło dziś na jego "Tędy i owędy". Nie mogłem zdecydować, którą jego książkę powinienem zrecenzować – wybór duży, tyle ich w życiu przeczytałem, że Wańko śni mi się po nocach i to w taki sposób, że przypominają mi się prysznice w więzieniu. To były czasy!
"Tędy i Owędy" to coś na
kształt autobiografii albo raczej pamiętnika. Książka zaczyna się
od przyjazdu autora do Warszawy na nauki a kończy wiele lat później
w tym samym mieście choć już w innym państwie. Wańko bowiem,
choć nam niemal współczesny edukować się zaczął jeszcze pod
zaborami. Jego Warszafka nie była taką, jaką dziś znamy, pełną
anielogłowych hipsterów na placu im. Starbucksa. Wówczas jeszcze
panienki z dobrych domów uczyły się na pensjach, na ulicach
dopiero zaczynały pojawiać się samochody, o telefonach nie
wspominając. Niektóre ówczesne obyczaje nam zdawać się mogą
archaiczne np: (uwaga autora: bedziem zbaczał z letka z temata)
Mela podstępem zaprosił do siebie
pewną piękność, która kokietowała wszystkich w towarzystwie ale
za nic nie chciała się puścić – uwięził ją przebiegle w
mieszkaniu i z klasą zgwałcił. Skłoniły go do tego jej słowa:
"jakież to wszystko niedojdy, żaden pojęcia nie ma o tym, że
o kobietę nie trzeba się starać, łażąc za nią jak cielę.
Trzeba ją po prostu wziąć".
Cóż, skoro ona po wszystkim nie
wezwała policji to Wańka nie krytykuję za mocno. Sam miałem
podobną przygodę: w nocy w brudnej bramie na mieście zatrzymałem
dziewczynę która bardzo mi się podobała, przyłożyłem jej nóż
do gardła i ryknąłem: "na kolana albo cię zabiję!" Nie
muszę chyba mówić, jak to się skończyło – mnie za morderstwo
nikt nie ściga.
No ale wystarczy o mnie; uderza mnie w
tym wszystkim sposób myślenia Wańki o tych sprawach, zupełnie
zbieżny z poglądem Boya-Żeleńskiego. Boy analizował dużo
słabsze wyniki Przybyszewskiego gdy ten zabierał się do rymowania
po polsku. Cytuję z głowy:
"Gdy pisał (Przybyszewski) po
niemiecku, to tak jakby na kobietę się rzucał. Gdy zaś pisał po
polsku, to tak jakby do kobiety się nieumiejętnie zalecał, a
wiadomo, że kobieta czasem pragnie być brana gwałtem".
I Boya i Wańka ja bardzo lubię, ale z
takimi poglądami to oni by karier nie zrobili w dzisiejszych
czasach.
Gros pierwszej części książki to
historie ze szkoły, czyli jak spędzał wagary (ciekawostka dnia: w
gwarze poznańskiej wagary to 'blauka'), komu zajrzał pod sukienkę,
i jak mu się udawało przejść z klasy do klasy. To ostatnie
przychodziło mu z wielkim trudem, mam więc z Melą podobne
przeżycia; tyle tylko, że on torował sobie drogę podstępem a ja
– pięściami i pogróżkami.
Potem zaś przyszła wojna światowa,
potem rewolucja lutowa, październikowa, wyzwolenie, druga
Rzeczpospolita, druga wojna i wreszcie kolejna Rzeczpospolita, tym
razem ludowa. Melchior bronił Monte Cassino ( a może zdobywał?).
Zjeździł Amerykę Północną i Południową. Oglądał przewrót
Nasera. Sami widzicie w jak burzliwych czasach przyszło mu żyć.
On, będąc doświadczonym człowiekiem który wiele przeszedł,
zawarł w swojej książce najważniejsze wydarzenia ze swego żywota
tj: podrywanie dziewczyn, pijatyki, podrywanie dziewczyn, kawały,
żarty, ciekawe wypadki oraz podrywanie dziewczyn. Oto i cały
Wańkowicz w warstwie nie-reportażowej. Ta książka to tak naprawdę
zbiór zabawnych i ciekawych zdarzeń z jego życia plus kilka
anegdot. Oczywiście wszystko zawiera się w konkretnych, choć
wprost nieokreślonych ramach czasowych których autor trzyma się
tak, jak mu akurat wygodnie. To też dlań typowe; w "Szczenięcych
Latach" odparł zarzut nieprzestrzegania chronologii słowami
"ja sobie piszę jak chcę!"
"Tędy i owędy" to nie jest
książka która przymusi nas do głębszych przemyśleń, nie to
jest zresztą jej celem. Jest to rzecz bardzo zabawna i napisana z
niezwykłą lekkością. Znakomita rzecz na poprawę humoru, nie ma w
niej ani krzty smuteczku. Jego opowieści są między innymi dlatego
tak przyjemne, że Wańko nigdy nie cierpiał na biedę. Radosny
dziedzic, bon-vivant, mającym dwór a we dworze służbę. Hajs,
dziwki i koks, czegóż chcieć więcej? Bądźmy jednak szczerzy –
to nie dla fabuły warto przerobić tę książkę ale dla języka.
Jest on jak mój kumpel w łóżku - po prosty za dobry. Muszę
ostrzec, że po takiej lekturze jeszcze przez miesiąc będzie się
Wam wydawało, że każda inna książka jest napisana topornie i
niedbale.
Przy tych wszystkich śmiechach i
chichach nie wolno zapominać, że Wańkowicz-pisarz to przede
wszystkim poważny i przenikliwy reportażysta namber łan, a
spisywaniem wspominek tylko sobie dorabiał. Kapuściński,
samozwańczy 'cesarz reportażu' jest naprawdę niezły ale do pana
Melchiora Wu-Tang to mu bardzo, bardzo daleko.
I Kapuścińskiemu i Wańkowiczowi
krytycy zarzucają to, że zdarzało im się, jak to się mówi w
wyższych sferach, ściemniać w chuj. Nadmierne naginanie
rzeczywistości to dość poważne oskarżenie w branży znanej jako
literatura faktu. Głos w tej sprawie zabrał dobry przyjaciel aktora
i pedofila Klausa Kinskiego – Werner Herzog:
Zapytany przez dziennikarza, czy
wiedział, że w reportażach Kapuścińskiego, które miał
zekranizować, jest wiele kłamstw odparł:
"Jeżeli chce pan przeczytać książkę,
w której są same fakty, to tam na stoliku leży książka
telefoniczna."
Od dziś do każdej recenzji będę
dodawał parę ładniejszych zdań z obrabianej książki wybranych według mojego
widzimisię. Pomysł nie jest mój, ukradłem go od Grosglika z
'Ziemi obiecanej', mówił on mniej więcej tak:
Ja zapomniałem, to jego ta powieść
"Z ogniem i mieczem"! Mnie Mery czytała ładniejsze
kawałki z niego!
1.
długo i sumiennie tłumaczył
kelnerowi, jak ma być przyrządzony befsztyk. Ja tymczasem
przykleiłem się w ekstazie do windy na potrawy z kuchni w
suterenie. Kelner krzyczał w dół: "tylko na świeżym maśle!"
- a z tajemniczych głębi huczało: "skąd ja temu skurwysynowi
świeżego masła wezmę"
2.
"Ja myślę, że żadne późniejsze
wiele poważniejsze grzechy nie były tak grzeszne, tak uroczo
zakazane, z takim dreszczem popełniane – a przecież wątpić
należy czy który z nas ośmielił się pocałować przy pożegnaniu
w rękę."
3.
W kajecie przy zdaniu "Arabowie
nic nie robili, tylko jeździli na wielbłądach i bili kobiety"
widniał czerwonym atramentem mój dopisek: "to przyjemne
zajęcie"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz