Dziś będzie o Bohumilu 'Bohunie'
Hrabalu. Będzie też krótko. Mógłbym oczywiście rozpisać się
na 3 strony, ale kto to widział, żeby recenzja była dłuższa niż
sama książka?
Nie wiem, czy wypada się tym chwalić,
ale przeczytałem dotąd dwie książki Chrobala. Pierwszą była 'Zbyt
Głośna Samotność' która była tak przygnębiająca, że odsunęła
mnie od dzielnego Czecha na długi czas. Nie była to zła książka,
o nie, jedno dobre pióro łatwo rozpozna drugie. (jasne, mogę być
skromny ale wolę być szczery ;)
Wiało od 'Samotności' taką
beznadzieją, że bałem się, coby nie zarazić się depresją.
Od tamtego czasu obiecałem dać sobie
porządnie w mordę jeżeli jeszcze raz po jego książki sięgnę.
No cóż, stało się jak się stało ale nie będę przecież bił
okularnika.
Z początku chciałem przeczytać tylko
jedno zdanie i ładnie się wpakowałem, 'Lekcje tańca' składają
się bowiem tylko z jednego zdania. Całkiem sprytnie, jak na Czecha.
Nim przystąpię do właściwej części
recenzji muszę Was przestrzec: Nie czytajcie tej książki
publicznie. Będziecie się histerycznie śmiali i postronni pomyślą
sobie o Was jeszcze gorzej niż ja.
'Lekcje tańca dla starszych i
zaawansowanych' są chyba najzabawniejszą książką jaką miałem
dotąd w łapach, a trzymałem m.in. moją książeczkę
oszczędnościową.
Za fabułę robi opowiastka jakiegoś
podstarzałego wiejskiego przygłupa który próbuje bajerować
niewinne panienki, tu o senniku coś pieprzy, tu o Austro-Węgrzech,
tu o wojnie. To trochę strumień świadomości, ale nie w takim
rwanym wydaniu jak u Faulkner'a czy Joyce'a, za 'Lekcjami' idzie
nadążyć. Bohun zapierdala po tych tematach sprytnie je łącząc,
jedna anegdota goni drugą. Wszystko to jest tak zabawne, że
myślałem, że oto przyjdzie mi zdechnąć ze śmiechu.
Ale ale, to nie jest humor jak z
American Pie! Ten wiejski głupek-narrator nie jest jednak taki głupi
jakim się jawi być na pierwszy rzut oka. Jego historyjki są równie
śmieszne, co ironiczne. Wyśmiewa w nich konwenanse, zakłamanie i
pozoranctwo, czy to w sprawach kościelnych, państwowych czy
prywatnych. Brawurowy tekst pełen zawoalowanych aluzji. Podejrzewam,
że z Bochómila był nawet łebski facet.
'Lekcje tańca dla starszych i
zaawansowanych' nadają się nie tylko dla starszych i
zaawansowanych. Świetna i lekka książka dla każdego. Ma też
jeszcze jedną zaletę której nie można lekceważyć – jest
krótka. Takiego np. 'Wojaka Szwejka' to 'Lekcje' biją na głowę i
jeszcze skaczą po truchle.
Brawa się należą tłumaczowi od
czeskiego bo chyba trudno taką rzecz było przełożyć. Albo dla
Czechów za to, że sobie wymyślili język tak podobny do naszego
(jeżeli nie było problemu z tłumaczeniem). I jeszcze jedno: Jeśli
jeszcze nie wiecie to lejtmotywem wszystkich czeskich książek jest
piwo. Czy oni nie potrafią choć na chwilę przestać myśleć o
piciu? A mówią, że to Polaki są chlory i moczymordy.
Ja zapomniałem, to jego ta powieść
'Z ogniem i mieczem'. Mnie Mery czytała ładniejsze kawałki z
niego!
1. a właśnie diabli nadali jarmark i
na placu targowym jakaś baba jadła pasztetówkę i wybiegł pies
doktora, i kłapnął babie tę pasztetówkę razem z wargą, doktor
musiał więc nie tylko odkupić babie tę pasztetówkę, lecz także
przyszyć wargę, bo baba przybiegła z płaczem; ludzie byli wówczas
w stosunku do kobiet pełni galanterii
2. a kiedy piekarz idzie się odlać,
to musi się potem umyć, podczas gdy w zawodzie szewca można sobie
nawet dłubać w nosie, a taki rzeźnik to także musi dbać o
higienę: w naszym plutonie był rzeźnik Kocurek Mirosław, bolał
go palec, więc go sobie zabandażował, a kiedy przygotowywał
nadzienie do serdelków, to mu się bandaż zesunął i wpadł do
nadzienia, rzeźnik miał jednak nadzieję, że ten serdelek z
bandażem dostanie się jakiemuś żołnierzowi, więc się o bandaż
wcale nie martwił, ale, moje panny – cóż za niespodzianka! -
serdelka dostał właśnie jego stabsarzt, oto rozkroił trzeci
serdelek i unosi do ust, a tu bandaż, lekarz zwymiotował, a Kocurka
Mirosława od razu posłał na front, ale ten rzeźnik zamiast tam
chwalebnie polec, wprost przeciwnie: odznaczył się i dostał ordery
za waleczność;
3. pewien żołnierz dostał sraczki od
wody, sraczki, czyli diare, znakomitą mam jeszcze pamięć,
nieprawdaż, moje panienki? i siedział ten żołnierz z pasem na
karku w rowie, a tu generał Żeligowski zeskakuje z koni i krzyczy:
ach, cóż to za wojsko, same sraluchy, kurwy zasrane!
Nie wiem dlaczego, ale czeskie poczucie humoru zawsze wydawało mi się zbyt abstrakcyjne (choć niby gustuję w abstrakcji), żeby się w nim zagłębiać. Ale przyznaję, że cytowane fragmenty są sympatyczne. Jak soliter cioci Polci u Nepomuckiej.
OdpowiedzUsuńCzy rysunek wielorypa nawiązuje jakoś do książki, czy został dołączony do wpisu na zasadzie "nie mam nic na temat Hrabala, to wrzucę wielorypa, i tak nikt się nie pozna, bo nikt tego nie czyta"? ;) Już nie mówiąc, że ten wieloryp wygląda, jak zżynka z Tadeusza Baranowskiego! Dokładnie mówiąc z "Na co dybie w wielorybie czubek nosa Eskimosa".
Słodki Jezu! Komentarz! Czyżby gwiazdka przyszła wcześniej? Rysunek wieloryba dałem dlatego, że tak akurat chciałem. Przy okazji sprostuję, to nie ja zżynałem z Baranowskiego tylko on ze mnie. Znajdę go i połamię mu za to kredki.
OdpowiedzUsuńWaham się, czy odpisywać, bo jeszcze komuś sodówka do głowy uderzy, ale sprostowanie po prostu wymaga sprostowania: to nie spóźniony Gwiazdor, tylko Zajączek Wielkanocny, co wyrwał się przed szereg :)
UsuńPS Stu milionów komentarzy życzę, będą się ładnie komponowały z liczbą wyświetleń bloga ;)
O, mniam, mniam, lubię zajączki
OdpowiedzUsuń