Oto i kolejna część szalenie
popularnych 'Książek Równoległych'. Dziś na warsztacie mamy
Mickiewiczowskiego 'Konrada Wallenroda' i 'Eugeniusza Oniegina' made
by Puszkin. Tematyka dzieł jest skrajnie inna ale
oba są pisane wierszem i to mi wystarczy za podobieństwo.
Przez Wallenroda miałem straszne problemy. Jeden z moich synów, ten, którego mniej lubię, miał akurat go przerabiać i powiedział w mojej obecności, że to słaba książka. Odruchowo walnąłem go w łeb, tyleż pechowo, że został ślad pod okiem. Synuś wygadał się potem wychowawczyni skąd ma kolejne limo i wezwano mnie do szkoły, bynajmniej nie po to, by przyznać mi medal. Po tym wydarzeniu rozmówiłem się z synkiem w cztery oczy (nie licząc oczek na pasku który w rozmowie też brał udział) i przekonałem go, że donosicielstwo nie popłaca.
O czym jest 'Eugeniusz Oniegin'? O
Eugeniuszu Onieginie. Jeśliby pominąć wątki poboczne to otrzymamy
zwykłe romansidło – ot, Gienek i Tania, najpierw ona chce a on
nie, potem jest na odwrót. Może trochę nadmiernie to streściłem
ale fabuła w głównej mierze rozwija się wokół uczuć na linii
Oniegin-Tatiana. Historia bohatera uczy nas, że trzeba wykorzystywać
okazje i naiwne dziewczyny. Innych wątków, czasem ograniczających
się do jednej zwrotki, jest mnogo. Puszkin skacze z tematu na temat
jak dziecko z wodogłowiem.
Efekt tego jest taki, że o ile
Wallenroda można przeczytać tak, jak czyta się powieść to już
Oniegina trzeba czytać tak, jak się czyta poezję – przejrzysz
dwie kartki i odkładasz książkę (bo masz dość), potem znowu
przeglądasz dwie kartki, tyle, że już inne i znowu odkładasz i
tak do samego końca. Nie jest to jednak wada, może nawet łatwiej
jest zwrócić uwagę na piękne rymy gdy sama fabuła tak nie bawi.
Oniegin to świetna książka na dzisiejsze czasy – ileż w nim bon
motów i głębokich myśli które potem można wykorzystać jako
status na fejsbuku. Jeden z moich kumpli wyrywał laski po remizach
właśnie na teksty z Oniegina. Miał w tym sporo sukcesów i niech
będzie to dowodem na siłę poezji Puszkina – mój kumpel jest
bowiem brzydki jak noc.
Prócz miłości Tatiany jest jeszcze
jeden element stale powtarzający się w tekście – nogi. To bez
dwóch był zdań fetysz Puszkina. Pisze on o nich z takim
entuzjazmem, że, o dziwo, nie pozostało to bez wpływu na mnie -
kiedyś bowiem w kobietach największą uwagę zwracałem na piersi.
Po lekturze Oniegina zaś - na nogi. Zastanawiam się czasami, czy
gdyby nie pisała on o nogach a, dajmy na to, o włochatych męskich
tyłkach to czy też bym się na tyłki przestawił?
W obiegu jest kilka tłumaczeń z
którymi zawsze jest problem, układ zwrotek i rymów w Onieginie
jest bardzo oryginalny więc biorąc się za przekład trzeba
wybierać, czy trzymać się wiernie treści czy układu. Innymi
słowy układ i treść to wielkości które nie komutują (hehehe,
fizycy kwantowi doceniliby żart, jest naprawdę przedni!) Obojętnie
w jakim tłumaczeniu, Jewgieni to prawdziwa klasa.
Tak, tak, Oniegin jest pełen pięknych
słówek do poziomu których fabuła nie może nadgonić. Wallenrod
natomiast, choć równie ładnie napisany ma mniej elementów
nadających się na cytaty ale za to fabuła wciągająca. Główny
bohater u Mickiewicza zdaje się górować nad tym od Puszkina.
Eugeniusz to jeden z tak zwanych 'zbędnych ludzi' – bogol, co nie
wie, co ze sobą zrobić. Kondzio zaś to bohater tragiczny jakich
mało. Takich to lubię!
Musiał on wybrać czy ratować kraj,
czy dalej żonkę posuwać. Jak jedno wybierze to drugie straci.
Innymi słowy kraj i żonka to wartości, które nie komutują (hehe,
żart poziomem nie odbiega od poprzedniego).
Można oczywiście gdybać, czy
cierpienia Kondzia, spowodowane konkretnymi wydarzeniami, są większe
niż cierpienia Gienka, który cierpi z nieróbstwa i poczucia
bezsensu. Ja bym postawił znak równości, w końcu na depresję i
apatię cierpią też ci, którzy z Krzyżakami na co dzień nie
walczą.
Niech jednak nikt nie myśli, że
Wallenrod smutny i zdołowany cały czas chodzi, nie nie. Lubi popić,
śpiewać i napastować służących. Ministrantom też nie odpuści.
Swoją drogą, co to za debile niedomyślne z tych kszyszaków,
słyszeli przeca nieraz jak najebany Kondzio drze mordę znad muszli
klozetowej, że wszystkich ich pozabija. Albo te jego pieśni po
litewsku, już na trzeźwo, o wtyczkach i truciznach i syfilisie.
Albo to, jak odwiedza tę cnotliwą mniszkę zamurowaną we wieży,
mruga do niej zbereźnie i mówi, że dziury w kratach są
wystarczająco duże i, że może być całkiem fajnie.
Mogli zauważyć Teutoni, że coś z
ich bratem zakonnym jest nie tak. Ale nie, ci za jego zdolności
wokalne zrobili go Wielkim Mistrzem i wysłali na czele ogromnej
armii na Litwę. Kondzio po dwóch dniach wrócił sam jeden i
powiedział z nonszalancją: był remis.
Ci dalej nic; Kondziu stał się na
tyle pewny siebie, że w biały dzień zaczął podpalać kościoły,
otwierać bramy przed oddziałami litewskimi ('myślałem, że to
pizza przyszła') i przerabiać niemowlęta na mace. Tak jest proszę
państwa, to nie Jagiełło ale Wallenrod wybił krzyżaków do nogi,
jak sam Rębo. No, ale sami byli sobie winni, 'jak się nie ma w
głowie to się ma wpierdol' – tak mówi znane przysłowie.
Obie książki wydano w zaledwie 3
letnim odstępie choć Puszkim o Jewgienim pisał dużo dłużej –
to zrozumiałe, że wymyślenie tylu różnych tematów musiało mu
zabrać trochę czasu. Oba dzieła są naprawdę piękne, polecam
odsłuchać wersję audiobókową Walenroda z Holoubkiem, może wtedy
łatwiej do Was dotrze. Nie chcę jednak nikogo oszukiwać, poezja to
nie jest coś dla mięczaków, dlatego wiele osób może tego nie
strawić. Tak to już jednak jest i świata się nie zmieni, jedni
rodzą się ze wstrętem do poezji, a inni, jak ja, są zajebiści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz