Poznałem więc
niedawno niezłą laskę na melanżu. Znaczy wydawała się być
niezła, pod kilogramami szpachli na twarzy trudno dostrzec jest
mankamenty urody. Spojrzałem na nią znacząco i wskazałem palcem w
stronę toalet, ale ona nie zareagowała - dawno nie spotkałem tak
opornej sztuki. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało postawiłem
jej browara i zapytałem, czy bolało jak spadała z nieba. Pomimo
mojego świetnego podrywu rozmowa niespecjalnie się kleiła,
zmieniło się to na szczęście w momencie, gdy zeszliśmy na sprawy
rodzinne:
- Muszę bratowi
jakiś prezent kupić na urodziny. Olej do beemki dostanie od
starego, to ja pewnie będę musiała jakąś książkę mu kupić,
ale nie wiem jakom.
Odparłem na to:
- Spoko laleczka,
coś zaradzimy. Widzisz, są takie książki, które przeczytane w
odpowiednim wieku, sprawiają że człek bierze je sobie do serca
bardziej niż inne. Jak dotąd napotkałem tylko trzy takie pozycje.
Pierwszą, przy okazji spaloną, był 'Buszujący w zbożu'. Miałem
zdrowo po czterdziestce gdy go przeczytałem i żałowałem wielce,
że nie zrobiłem tego mając lat siedemnaście. Stałaby się
wówczas 'buszujek' moją ulubioną książką i kto wie, może
wpłynąłby na mnie na tyle, że sam zastrzeliłbym tego Ringo
Starr'a. Druga książka to Keruackowskie 'W Drodze'. Choć dziś
wydaje mi się dość naiwna to dla dwudziestojednolatka szukającego
własnej drogi (hehe, dowcipasek ze mnie) była rzeczą naprawdę
mocną. Trzecia i ostatnia na tej liście jest 'Ziemia Obiecana'.
Chyba najlepsza rzecz, jaką można przeczytać przechodząc przez
ten niewyraźny punkt oddzielający młodość górną i durną od
wieku męskiego, wieku klęskiego.
Moja przemowa
odniosła oczekiwany skutek. Cizia zachwyciła się i zaczęła
szczebiotać:
- Och, ale jesteś
inteligentny, i jaki mądry, tyle ci mam do powiedzenia...
Nie dałem jej
rozwinąć myśli - kazałem oszczędzać język bo przyda jej się
zaraz do czegoś innego i ruszyliśmy razem do wc na tle
zachodzącego słońca.