Jak powiedziała mi
raz dziewczyna założywszy sobie strapona - a teraz zabawimy się
trochę inaczej. Dziś właśnie tak
będzie - i nie chodzi mi o lewatywę, tylko o inność - bo omówię
Wam, spragnieni fani, coś, co tak naprawdę ciężko uznać za
książkę, a będzie to Epos o Gilgameszu. Gdybym epicki ten epos
miał opisać jednym tylko słowem to tym słowem byłoby
kureskodobryojajebie.
Nie marudźcie
proszę, że to jakiś staroć suchy jak pieprz (lub coś innego na
p), bowiem nie wiecie co, i nie wiecie o kim mówicie. Gilgamesz to
największy kozak starożytnej literatury ever. Jeżeli nie
wierzycie, to sprawdźcie tylko, jak się ten epik zaczyna:
'Który wszystko
widział po krańce świata, poznał morza i góry przemierzył, w
mrok najgłębszy zajrzał, z przyjacielem pospołu wrogów pokonał.
Zdobył mądrość, wszystko widział a przejrzał, widział rzeczy
zakryte, wiedział tajemne, przyniósł wieści sprzed wielkiego
potopu. Kiedy w drogę daleką wyruszył, zmęczył się ogromnie,
przyszedł z powrotem.
Na kamieniu wyrył
powieść o trudach.'
I co? Już po tych
kilku pierwszych wersach widać, że mamy do czynienia z nie jakaś
pierwszą lepszą łajzą, ale z prawdziwym twardzielem. To jeszcze
nie koniec epickości:
'Większy jest nad
wszystkich mężów Gilgamesz, w dwóch trzecich bogiem będący, w
jednej trzeciej człowiekiem. Widok jego ciała jest niezrównany.
Głowę jako byk nosi wysoko. Ciosu oręża jego z niczym nie
zrównasz, drużyna jego staje na odgłos bębna.'
(Hehe, zakładam, że
w ostatnim zdaniu słowo 'drużyna' użyto jako metafory ;)