Słodki Jezu, nie
męczyłem się tak z niczym od czasu, gdy próbowałem odstawić
heroinę. Mówię serio, poważnie się zastanawiałem, czy tego
Kawki nie zostawić w połowie nieprzeczytanego. Pewnie bym to
zrobił, gdybym nie był taki zajebisty; pomyślałem sobie "ja
miałbym ten książki nie skończyć? Ja miałbym nie dać rady? Ja,
który tyle przeszkód w życiu pokonał? Który nie płakał na
'Królu Lwie'? Który najpierw wchodzi pod prysznic i dopiero odkręca
wodę nie czekając aż ta się zagrzeje?"
No i stało się,
ego wzięło górę i odniosłem sukces, bo przebrnąłem do końca
'Zamku'. Ale taki sukces to jak dostać w mordę, czyli żaden.
Nawet taka słaba
książka nie zepsuła mi jednak nastroju (trwale), z natury bowiem
jestem optymistą. Słowo 'optymista' zaś interpretuję dwojako:
Po pierwsze, jestem
optymistą, czyli wierzę w to, że każdy problem ma jakieś
rozwiązanie, a gdy już się rozwiązuje, to z moich ust padają
takie słowa: 'i jednak ją przeleciałem, naprawdę mocno'.
Po drugie, jestem
optymistą, czyli wierzę w to, że wszystkie dawne porażki były
tak naprawdę sukcesami, bo hartowały i prowadziły, choć może nie
bezpośrednio, do ostatecznego tryumfu.
I w tej właśnie
Kawkowej sytuacji przydała mi się druga definicja, bowiem nawet
najgorsze książki mogą się człowiekowi, w pewnych okolicznościach,
przysłużyć. A to właśnie jedną z tych najgorszych tak
wdzięcznie Wam tu recenzuje - 'Zamek' Franca Gawronka.
Ciekawi Was pewnie,
jak taka słaba, żałosna książka jak 'zamek' mogła uczynić dla
mnie coś dobrego. Cóż, budząc się rano (będąc już po
lekturze) nie mogłem wprost uwierzyć, że taką szmirę naprawdę
przeczytałem. Byłem tym faktem rozbity i zażenowany, ale po
śniadaniu, tj. dwóch setkach czystej, przyszło objawienie. Co mi
się objawiło to Wam zdradzę potem.
Co bardziej gorliwe
z Was, moje kochane Czytelniczki, zwrócić mogą uwagę, że recenzuję kaszanę a tytuł
bloga wyraźnie mówi, że znaleźć w nim można tylko te najlepsze
książki i moje postępowanie nie jest do końca logiczne.
He, może i nie
jest, ale dla mnie logika zawsze stanowiła bardziej ogólne
zalecenia niż prawa; zresztą, kurwa, ja pochodzę z niebezpiecznych
rejonów i nie takie przepisy łamałem jak karki, a karki jak
zapałki.
No, ale nie ma co
się zagłębiać w moją chwalebną przeszłość. Póki co, to
naprawdę chciałbym coś Wam napisać o fabule 'Zamka', ale tak
naprawdę niewiele się da. Ot, kolejne wcielenie Józefa K. (jak ta
kurew parzystokopytna przeżyła 'proces' - tego nie wiem) robi za
geodetę i ma pracować w górującym nad nienazwaną wioską
zamkiem. I nagle, o, niespodzianka, biurokratyczny nonsens mu na to
nie pozwala i nie wiadomo dlaczego. Ten koleś przez trzysta stron
ani się nawet nie przybliżył do audiencji na zamku. Kurwa jego
mać, przez ten czas ja bym zdążył zdobyć zamek i puścić wieś
z dymem; nie muszę chyba dodawać co by spotkało tamtejsze
wieśniaczki.
Kafka skopiował z
niezłego 'Procesu' akurat wszystko to, co najgorsze. Bezsensowne
pieprzenie, setki kilometrów różnych sprzecznych przepisów,
ciężka i nieprzyjemna atmosfera. Niektóre postacie niby pomagają
głównemu 'bohaterowi', jak ta cizia zza baru, inne zaś
przeszkadzają, jak nałóczyciel, ale tak na dobrą sprawę i tak
nie wiadomo po co i dlaczego.
Może i całość
nie byłaby taka drażniąca, gdyby nie to, że w ludziach jest
głęboko zakorzeniony instynkt by dochodzić (hehe, co za gra sów)
prawdy i rozwiązywać tajemnice. A jeżeli tajemnica nie zostaje
odsłonięta to naprawdę czuje się duży wzwód. Oj, zawód. Kaóka
to wykorzystuje, buduje intrygę i nie rozwiązuje jej; robi apetyt i
nie podaje obiadu. To jak taka jedna moja dziewczyna, co najpierw
robiła striptiz a potem loda to już nie.
A w samym zaś
'Zamku' to akurat najbardziej mnie wkurwiał Józek K. Najpierw
zdobył, a zaraz potem stracił dziewczynę i w ogóle się tym nie
przejmował. Ani K. ani Kafka tego faktu nie rozbudowali jak powinni.
W mojej obecnej sytuacji to akurat temat wart poruszenia.
Przepraszam
najmocniej, czy ja powiedziałem 'w obecnej sytuacji'? Miało być 'w
odwiecznej sytuacji'.
Jadę sobie po tym
Kawce jak po gównie a tymczasem niezaprzeczalnym pozostaje fakt, że
bardzo wiele osób wypowiada się o 'Z' pozytywnie - jako o książce
głębokiej, parabolicznej, stanowiącą metaforę Bóg wie czego i
tym podobne bzdety. Dla mnie to takie dorabianie filozofii, przecież
jakby się postarać to i komiksy 'kaczor donald' można
interpretować jako dzieło będące metaforą np. losów ludzkich
albo przemijania albo symboliczną wizją przyszłości. Jeżeli o
mnie chodzi, to książka jest słaba jak barszcz, jej fanom mogę
zaś przekazać jedynie, że ja ich wszystkich pierdolę.
No, zasadniczą
część recenzji mamy za sobą (wiem, że Was to martwi), pozostaje
mi tylko coś dokończyć, coś wyjaśnić ze wstępu:
I gdy otwarły się
wreszcie moje niewidzące oczy, moje oczy czerwone jak krew
to zdałem sobie
sprawę, że zasnąłem na domówce przy stole z twarzą we własnych,
albo i cudzych wymiocinach. Łeb napierdalał, w żołądku hulał
szatan a spod stołu lubieżnie spoglądała na mnie przeszło
stukilowa, woniejąca czosnkiem murzynka trzymająca w swojej
wielkiej łapie moje dziurawe majtki. Gdy odzyskałem w pełni
świadomość i odzienie okazało się, że przepiłem całą pensję,
samochód przegrałem w karty z psem, a zamiast przespać się z
jedną z atrakcyjnych dupeczek które przez cały wieczór nie mogły
oderwać ode mnie wzroku (najpierw z zachwytu, potem ze zdziwienia)
wylądowałem pod stołem z tym moby dickiem. Znaczy, prawie moby
dickiem, był to bowiem nie biały wieloryb a czarny kaszalot.
No cóż, nie była
to pierwsza taka pobudka w moim życiu i na pewno nie ostatnia, ale
wierzcie mi moi kochani, ja tym nieszczęściem nawet przez chwilę
nie przejmowałem. A jeżeli Wam się zdarzają się tego typu
poranki i to cholerne sumienie i kac moralny już zacierają ręce
szykując się do zbiorowego gwałtu na Waszej osobie to
przypomnijcie sobie co ja, stary Huerequeque, robię w takich
podbramkowych sytuacjach. Ja po prostu spoglądam hardo na otaczające
mnie pobojowisko, na całą moją zmarnowaną młodość, i mówię
'a chuj z tym'.
Wiem, wiem, nie
możecie się nadziwić, jaki to jestem wyluzowany i niewzruszony. To
jest właśnie pokłosie objawienia o którym napomknąłem we
wstępie - po tak dołującym poranku jaki zastał mnie po wspólnej
nocy z kafką żaden inny poranek nie będzie już tak zły jak tamten.
Zgodnie
z wielowiekową tradycja na zakończenie powinienem podać kilka dobrych cytatów,
ale akurat takich w 'Zamku' nie ma. Natomiast gdybym miał podać
wszystkie słabe teksty, to przyszłoby mi całą książkę
przepisać; darujmy więc sobie choć raz ten dział cytatowy.
Fajny tekst (taki dowcipno(komiczno?)-filozoficzny) Ci wyszedł do tej nie-fajnej książki - choć jeśli chodzi o tę domniemaną niefajność, to moja gorliwość raczej mnie w teorie spiskowe spycha, bo może tak tylko ściemniasz, a "Zamek" jest rewelacyjny, i tylko w swej zaborczości nie chcesz się nim dzielić i próbujesz innych zniechęcić do czytania? :) No i tak sobie spiskuję, że np. Twoja tajemniczość to trochę takie Kafkowskie szczucie niedopowiedzeniem. A tak w ogóle, to pewnie przeczytałeś "Zamek" z porywu czystego masochizmu, więc nie musisz dorabiać do tego żadnej ideologii! ;)
OdpowiedzUsuńPS Bohatersko dowlokłam się dziś do biblioteki, tachając oprócz siebie jeszcze parasol, wypożyczyłam sobie "Opowiadania odeskie", ale teraz tak na nie patrzę i to chyba nie ta książka, tzn. to raczej jakiś zbiór, gdzie samych opowiadań z "OO" jest sztuk cztery - a mundra Wikipedia mówi, że powinno być 13, więc może pamiętasz ile ich powinno być, i czy to wielka strata jak przeczytam zamiast nich jakieś inne opowiadania I.B., która trafiły mi się w tym zbiorze?
Ale, że tak bez cytatów?!!!! Foch!
OdpowiedzUsuńAch, Amatorko, Ty wiecznie szukasz tajemnic tam, gdzie ich nie ma :p 'zamek' jest słaby jak barszcz; chociaż jeżeli mi nie wierzysz, to przeczytaj go :D Na pewno będzie to jakaś przygoda.
OdpowiedzUsuńCo zaś do mojej tajemniczości to ta tajemniczość istnieje tylko w umysłach niektórych ludzi - np w Twoim. Jestem przecież otwarty i bezpośredni, ale ten blog jest nie o mnie ale o książkach i dlatego nosi tytuł 'nie lubię czytać' a nie 'burzliwe losy dzielnego Huerequeque'. Zresztą i tak się tu za dużo dygresji wkrada.
Hmmm, może by tak zrecenzować czyjeś burzliwe losy... kto wie :D
ps. A cytat to do końca miałem nadzieję, że jednak się znajdzie, tzn, że tego K., podobnie jak w procesie, zabiją jak psa i tę scenę umieszczę, ale i tu przyszło mi doznać zawodu :(
Biorąc pod uwagę to, że właśnie czytam fascynująco wręcz kiepską książkę i mnie to bawi, to podejrzewam, że faktycznie czytanie "Zamku" mogłabym potraktować jako przygodę :)
UsuńDziękuję za analizę mojego umysłu doktorze Freud, dobrze wiesz jakim poważaniem darzę Twoje diagnozy :D Mam wrażenie, że Twój blog jest w równym stopniu o Tobie, co o książkach, więc to "blog jest nie o mnie" brzmi zabawnie :) Aż chce się zawołać: "kokiet"!
PS W sumie to aż dziwne, że nie wpadłeś na to, żeby ZMYŚLIĆ cytat z "Zamku", np ten o końcu Józka (na "K." mam monopol!), ponieważ książki nie czytałam, była nadzieja, ze się złapię :D
Wypraszam se, ja nie doktór. Zresztą, blog wcale nie jest o mnie, nawet jeśli przewijają się od czasu do czasu zdania o mnie, to iloraz zdań prawdziwych do nieprawdziwych nie jest nawet bliski jedności. Raczej nie jest :) A co do kokieta to się zgadzam, pod warunkiem, że Twoja definicja tego słowa jest zbliżona do: 'mega zajebisty koleś, do tego jeszcze kulturny w chuj'
OdpowiedzUsuńAha, no i dla odmiany jeszcze o książce coś powiem :p Wpadłem na to, żeby zmyślić cytaty (wpadłem też na to, żeby odkopać kafke i obić kijem jego truchło) ale straciłbym na wiarygodności - jeżeli faósz wyszedłby na jaw, to któż by uwierzył, że ja książki rzeczywiście czytam??
O sobie można pisać bezpośrednio i pośrednio, a czasem pewnie i nieświadomie, ale przecież nie będę Ci wmawiać, że blog jest o Tobie, skoro inaczej to postrzegasz - nie mówiąc o tym, że biorąc pod uwagę Twój styl, to czasami wolałabym żeby pewne rzeczy były artystyczną kreacją, a nie przełożeniem jeden do jeden rzeczywistości :)
UsuńMoja definicja "kokieta" jest może i zbliżona znaczeniowo, ale na pewno nie literalnie - raczej nie używam tylu przekleństw i to jeszcze w jednym zdaniu - i w związku z tym niezmiennie się zastanawiam, jak ja w ogóle daję radę czytać Twoje wpisy :D
No weź, moją zmyśloną mapkę gotowy byłeś nazywać plagiatem, a zmyślonego cytatu byś nie wybronił? Przecież zawsze mógłbyś powiedzieć, że masz inną wersję książki, jakiś "director's cut", albo, że znalazłeś rękopis pierwotnej wersji "Zamku" na strychu :)
Ja też nie przeklinam :(
OdpowiedzUsuńA gdybym był układnym maminsynkiem to pewnie i blog byłby jeszcze nudniejszy.
A wersja reżyserka 'z' powinna się składać tylko z jedno słowa - koniec :)
Nie?
UsuńDziwnie stwierdzenie, czy ja zabrzmiałam, jakbym oczekiwała układnej maminsynkowości? i skąd to ponure "jeszcze nudniejszy" Ci się wzięło?
Taka książka biłaby rekordy popularności/poczytności i ślicznie wpisałaby się w trend minimalistyczny, więc masz zadatki (z takimi pomysłami) na hipsterskiego pisarza (ach, kasa i fanki na obie ręce!) :)
Mam ostatnio wahania nastrojów, chyba więc idzie zima :) Stąd to zwątpienie we własne siły.
OdpowiedzUsuńMusiałbym brodę zapuścić by być anielogłowym hipsterem, a to trochę problem, bo takie pekaesy czuć tłuszczem jeszcze dwie godziny po obiedzie. A żeby się wpisało w trend minimalistyczny to by musiało być to wydanie kieszonkowe :)
Dzisiaj między opadami deszczu prószył śnieg, więc zima jak nic (mam ochotę zapaść w sen zimowy), ale żeby tak od razu biedaczkę obarczać wszystkim co złe?
UsuńBujna broda w moim prywatnym rankingu jest jeszcze gorsza niż różowa koszula u mężczyzny, więc nie będę Cie na nią jakoś gorliwie namawiać :)
jeszcze lepiej: wydanie wielkości wisiorka lub kolczyków :)
Co? Nie lubisz różowych koszul? Chyba przyjdzie mi wymieniać garderobę :)
OdpowiedzUsuńNo niby nie lubię, ale to jednak zależy jak się w nich prezentujesz, bo w czasach bardzo młodocianych uwielbiałam różowego Prosiaczka z "Kubusia Puchatka" i miłe wspomnienie pozostało, więc jeśli w różowych koszulach prezentujesz się równie rozkosznie co on, to może przymknę oko :D
UsuńPS Wesołych Świąt Wielkanocnych, Prosiaczku!