poniedziałek, 25 listopada 2013

Książki Równoległe: 'Eugeniusz Oniegin' vs. 'Konrad Wallenrod'


Oto i kolejna część szalenie popularnych 'Książek Równoległych'. Dziś na warsztacie mamy Mickiewiczowskiego 'Konrada Wallenroda' i 'Eugeniusza Oniegina' made by Puszkin. Tematyka dzieł jest skrajnie inna ale oba są pisane wierszem i to mi wystarczy za podobieństwo.

Przez Wallenroda miałem straszne problemy. Jeden z moich synów, ten, którego mniej lubię, miał akurat go przerabiać i powiedział w mojej obecności, że to słaba książka. Odruchowo walnąłem go w łeb, tyleż pechowo, że został ślad pod okiem. Synuś wygadał się potem wychowawczyni skąd ma kolejne limo i wezwano mnie do szkoły, bynajmniej nie po to, by przyznać mi medal. Po tym wydarzeniu rozmówiłem się z synkiem w cztery oczy (nie licząc oczek na pasku który w rozmowie też brał udział) i przekonałem go, że donosicielstwo nie popłaca.



Jewgieni Łoniegin też był kiedyś lekturą obowiązkową. Wraz z transformacją ustrojową i okrojeniem programu nauczania dla Puszkina zabrakło miejsca w szkołach. Ci, którzy go nie czytali i nie wiedzą nawet o jego istnieniu niech żałują, bo poetów takiego kalibru na palcach jednej ręki idzie zliczyć.
O czym jest 'Eugeniusz Oniegin'? O Eugeniuszu Onieginie. Jeśliby pominąć wątki poboczne to otrzymamy zwykłe romansidło – ot, Gienek i Tania, najpierw ona chce a on nie, potem jest na odwrót. Może trochę nadmiernie to streściłem ale fabuła w głównej mierze rozwija się wokół uczuć na linii Oniegin-Tatiana. Historia bohatera uczy nas, że trzeba wykorzystywać okazje i naiwne dziewczyny. Innych wątków, czasem ograniczających się do jednej zwrotki, jest mnogo. Puszkin skacze z tematu na temat jak dziecko z wodogłowiem.
Efekt tego jest taki, że o ile Wallenroda można przeczytać tak, jak czyta się powieść to już Oniegina trzeba czytać tak, jak się czyta poezję – przejrzysz dwie kartki i odkładasz książkę (bo masz dość), potem znowu przeglądasz dwie kartki, tyle, że już inne i znowu odkładasz i tak do samego końca. Nie jest to jednak wada, może nawet łatwiej jest zwrócić uwagę na piękne rymy gdy sama fabuła tak nie bawi. Oniegin to świetna książka na dzisiejsze czasy – ileż w nim bon motów i głębokich myśli które potem można wykorzystać jako status na fejsbuku. Jeden z moich kumpli wyrywał laski po remizach właśnie na teksty z Oniegina. Miał w tym sporo sukcesów i niech będzie to dowodem na siłę poezji Puszkina – mój kumpel jest bowiem brzydki jak noc.
Prócz miłości Tatiany jest jeszcze jeden element stale powtarzający się w tekście – nogi. To bez dwóch był zdań fetysz Puszkina. Pisze on o nich z takim entuzjazmem, że, o dziwo, nie pozostało to bez wpływu na mnie - kiedyś bowiem w kobietach największą uwagę zwracałem na piersi. Po lekturze Oniegina zaś - na nogi. Zastanawiam się czasami, czy gdyby nie pisała on o nogach a, dajmy na to, o włochatych męskich tyłkach to czy też bym się na tyłki przestawił?
W obiegu jest kilka tłumaczeń z którymi zawsze jest problem, układ zwrotek i rymów w Onieginie jest bardzo oryginalny więc biorąc się za przekład trzeba wybierać, czy trzymać się wiernie treści czy układu. Innymi słowy układ i treść to wielkości które nie komutują (hehehe, fizycy kwantowi doceniliby żart, jest naprawdę przedni!) Obojętnie w jakim tłumaczeniu, Jewgieni to prawdziwa klasa.

Tak, tak, Oniegin jest pełen pięknych słówek do poziomu których fabuła nie może nadgonić. Wallenrod natomiast, choć równie ładnie napisany ma mniej elementów nadających się na cytaty ale za to fabuła wciągająca. Główny bohater u Mickiewicza zdaje się górować nad tym od Puszkina. Eugeniusz to jeden z tak zwanych 'zbędnych ludzi' – bogol, co nie wie, co ze sobą zrobić. Kondzio zaś to bohater tragiczny jakich mało. Takich to lubię!
Musiał on wybrać czy ratować kraj, czy dalej żonkę posuwać. Jak jedno wybierze to drugie straci. Innymi słowy kraj i żonka to wartości, które nie komutują (hehe, żart poziomem nie odbiega od poprzedniego).
Można oczywiście gdybać, czy cierpienia Kondzia, spowodowane konkretnymi wydarzeniami, są większe niż cierpienia Gienka, który cierpi z nieróbstwa i poczucia bezsensu. Ja bym postawił znak równości, w końcu na depresję i apatię cierpią też ci, którzy z Krzyżakami na co dzień nie walczą.
Niech jednak nikt nie myśli, że Wallenrod smutny i zdołowany cały czas chodzi, nie nie. Lubi popić, śpiewać i napastować służących. Ministrantom też nie odpuści. Swoją drogą, co to za debile niedomyślne z tych kszyszaków, słyszeli przeca nieraz jak najebany Kondzio drze mordę znad muszli klozetowej, że wszystkich ich pozabija. Albo te jego pieśni po litewsku, już na trzeźwo, o wtyczkach i truciznach i syfilisie. Albo to, jak odwiedza tę cnotliwą mniszkę zamurowaną we wieży, mruga do niej zbereźnie i mówi, że dziury w kratach są wystarczająco duże i, że może być całkiem fajnie.
Mogli zauważyć Teutoni, że coś z ich bratem zakonnym jest nie tak. Ale nie, ci za jego zdolności wokalne zrobili go Wielkim Mistrzem i wysłali na czele ogromnej armii na Litwę. Kondzio po dwóch dniach wrócił sam jeden i powiedział z nonszalancją: był remis.
Ci dalej nic; Kondziu stał się na tyle pewny siebie, że w biały dzień zaczął podpalać kościoły, otwierać bramy przed oddziałami litewskimi ('myślałem, że to pizza przyszła') i przerabiać niemowlęta na mace. Tak jest proszę państwa, to nie Jagiełło ale Wallenrod wybił krzyżaków do nogi, jak sam Rębo. No, ale sami byli sobie winni, 'jak się nie ma w głowie to się ma wpierdol' – tak mówi znane przysłowie.
Obie książki wydano w zaledwie 3 letnim odstępie choć Puszkim o Jewgienim pisał dużo dłużej – to zrozumiałe, że wymyślenie tylu różnych tematów musiało mu zabrać trochę czasu. Oba dzieła są naprawdę piękne, polecam odsłuchać wersję audiobókową Walenroda z Holoubkiem, może wtedy łatwiej do Was dotrze. Nie chcę jednak nikogo oszukiwać, poezja to nie jest coś dla mięczaków, dlatego wiele osób może tego nie strawić. Tak to już jednak jest i świata się nie zmieni, jedni rodzą się ze wstrętem do poezji, a inni, jak ja, są zajebiści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz